poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział X "Attero Dominatus"

Cmentarz był pełen ludzi. Dookoła zaczęli gromadzić się pracownicy ministerstwa magii, rodzina Seamusa, przyjaciele i wszyscy wstrząśnięci wydarzeniem czarodzieje. Zbierali się naokoło ładnego nagrobka wykonanego z marmuru. Harry czuł się odpowiedzialny za dopilnowanie aby jego przyjaciel odszedł godnie. Sam zajął się przygotowaniem pogrzebu, poprosił Lunę by otoczyła opieką załamanych rodziców i pokrył większość kosztów. Gdy matka Seamusa protestowała, Harry powiedział że musiał to zrobić, tylko w taki sposób zrzuciłby z siebie choć część winy za jego śmierć. Czuł się winny śmierci Seamusa, nie wiedział jak czarodziej mógł rzucać tak silne zaklęcia niewerbalne. Nie wiedział jak zginął. W jego głowie łopotało tysiące myśli. Działanie jedynie ukoiło część z nich, by mógł w spokoju kontynuować to co musiał robić.
Ciało aurora spoczywało bezpiecznie na podeście. Wiatr lekko zwiewał grzywkę z jasnych oczu chłopaka pogrążonych teraz w spokojnym śnie wiecznym. Ręce miał ułożone wzdłuż ciała, a na piersi spoczywała różdżka jego dziadka. Stary zwyczaj nakazywał, by czarodziej był chowany ze swoją różdżką. Gdy różdżka Seamusa zginęła w odmęcie wód, matka podarowała synowi na ostatnią drogę, różdżkę swojego ojca - Dziesięć i pół cala, brzoza i włókno ze smoczego serca.
Słońce powoli zaczynało swoją drogę po nieboskłonie. Poranek został uznany za najlepszą porę dnia na ostatnią podróż czarodzieja. Został ubrany w niebieskie szaty symbolizujące jego zawód i cechy, którymi się odznaczał, wartości, którym był wierny.
Ludzie zasiedli w postawionych w lekkim oddaleniu krzesełkach. Harry siedział w trzecim rzędzie obok Hermiony Granger. Jej partner Ron nawet nie patrzył na byłego przyjaciela. Chłopak próbował nawiązać jakąkolwiek rozmowę, ale powstrzymała go dłoń Hermiony na jego ręce. Dziewczyna obiecała mu, że wszystko wyjaśni po pogrzebie. W pierwszym rzędzie zasiedli rodzice Seamusa. Ojciec mugol nie zwracał uwagi na czarodziejów załamany utratą syna. Matka ubrana w czarne, powłóczyste szaty nie podnosiła wzroku i nie odpowiadała na słowa i gesty pocieszenia. Tuż przy niej siedział minister. Ostatnie wydarzenia odcisnęły pięto na jego twarzy. Zmęczenie i rezygnacja podzieliły się ze smutkiem z powodu utraty oddanego pracownika i dobrego człowieka.
Harry zobaczył rodzinę Weasley'ów siedzącą niedaleko niego. Nikt jednak nie patrzył w jego stronę. Fleur uśmiechnęła się delikatnie, ale odwróciła wzrok po kilku sekundach. Auror nie wiedział co robić. Usłyszał wybiórcze wyjaśnienia Dracona, z których wynikało, że to przodkowie Harry'ego odpowiadają za to co zrobił blondyn. Widząc jak trudny to temat, Harry nie drążył tematu, ale musiał dziś porozmawiać z rodziną, którą często uważał za swoją własną.
Potter wyrwał się ze smutnych myśli i rozważań, gdy na centrum wyszedł niski człowieczek w czarnej szacie. Czarodziej prowadził pogrzeb Dumbledore'a jak i ślub Billa i Fleur. Dzisiejsza uroczystość niczym nie odbiegała w kwestii powagi od tamtych.
- Zebraliśmy się tu dziś... - niski głos uciszył szepty - by pożegnać bohatera. Człowieka, który przysiągł walczyć z nieprawością, niesprawiedliwością, wykorzystaniem słabszych i bezsensowną przemocą zawsze zmierzającą ku najgorszemu. Dziś towarzyszymy w smutnej wędrówce Seamusa Finnigana do lepszego świata. Świata, za który walczył i oddał życie.
Seamus Finnigan był chłopcem. W niczym nie umniejsza to jego czynów, pamięci i odwagi. Pamiętajmy jednak, że był młodym mężczyzną, który świadomie walczył za każdego z nas. Ileż trzeba znaleźć w sobie odwagi, by poświęcić młode lata pełne miłości, nadziei, marzeń i tęsknot? Ileż trzeba poświęcenia, by pokazać, by zasłużyć na jakże szanowane, ważne i niebezpieczne stanowisko aurora? Wielu z nas boi się poświęceń. Każdy z nas co najmniej raz w życiu musi wybrać między tym co przyjdzie nam łatwo i przyniesie szybkie, jakże przyjemne skutki, a tym co nawet ciężko przechodzi przez gardło, tym czego boimy się każdego dnia wstając z łóżka, mijając napotkanych ludzi...
Zebrani patrzyli po sobie uważnie rozpatrując każde słowo. Na ich twarzach widać było skupienie i strach przed dalszymi słowami.
-...Seamus Finnigan podjął decyzję mając wolną drogę. Był świeżym absolwentem Hogwartu. Ukończył szkołę z dobrymi wynikami... - mówiąc to, czarodziej spojrzał na obecną Minerwę McGonagall. Kobieta wytarła nos chusteczką. -...Ale już w szkole pokazał się jako odważny mężczyzna. Ryzykował życiem by bronić młodszych uczniów, swoich przyjaciół, cały świat czarodziejski przed Voldemortem...
Imię zmarłego czarnoksiężnika ciągle wzbudzało w niektórych dreszcze.
-...Seamus był uczniem Gryffindoru. Był mężny, odważny i honorowy. Nie bał się ryzykować życia walcząc z tymi, którzy mniemali się panami wszystkich, panami śmierci...W dorosłym życiu nie zszedł z drogi, którą sobie wyznaczył. Podążał nią by na jej kresie odnaleźć spokój. Odnaleźć honor, odwagę, za które zostanie w naszych sercach jako gryfon z krwi i kości. Auror z przeznaczenia, człowiek podejmujący decyzje słuszne i sprawiedliwe...
Godzinę później Harry stał przy ministrze. Oddalili się od wszystkich, by w spokoju porozmawiać.
- Jesteś sam...Dracon jest bezpieczny? - Kingsley obserwował otoczenie patrząc czy nikt nie idzie.
- Jest bezpieczny w domu. Kazałem Stworkowi go pilnować.
Minister skinął głową i potarł palcami skronie.
- Jesteśmy w kropce. Nie mamy żadnego śladu po Lestrange...Co do Włochów, też ostatnio umilkli, choć dwa dni nic nie oznaczają. Nie wiem w ogóle jaki to ma sens. Jeśli Lestrange chciałaby czegoś, wystawiłaby żądania. Włosi szukają Alberto, chociaż nie mamy pojęcia gdzie on jest. Jeszcze Malfoy'owie. Społeczeństwo mnie naciska...
- Chce pan ich im oddać? - Harry musiał się upewnić, że dobrze zna ministra. - Zabiją ich i taki pożytek.
- Oczywiście, że ich nie oddam. Ale jeśli szybko czegoś nie wymyślimy, będziemy w jeszcze większej kropce.
- Rozumiem...-mruknął Harry. - Przepraszam ministrze, ale muszę porozmawiać z przyjaciółmi.
- Oczywiście - Shacklebolt uśmiechnął się ponuro.
Harry stanął przed Ronem, który nie miał zamiaru odwracać się w jego stronę.
- Możemy pogadać?
- O czym? - rudzielec odwrócił się z wyraźną niechęcią wymalowaną na twarzy. - O tym, że Ginny nie chce cię znać czy o tym, że Percy padł ofiarą czarnej magii rzuconej przez twojego kochanka... - chłopak nie dbał o to, by mówić ciszej. - Czy może o Seamusa? Widzisz... - Ron podszedł do Pottera. - Wszystko zaczęło się od Malfoya...Odszedłeś od Ginny. Ci Włosi szukają Malfoy'ów. No i to ta fretka rzuciła zaklęcie na Percy'ego. Wszyscy cierpią przez niego...
Harry nie wierzył własnym uszom. Jeszcze bardziej przeraził się, gdy usłyszał jak ludzie potakują Ronowi, przyznają mu rację i głośno proponują porzucenie Malfoy'ów na pastwę Włochów by zapewnić sobie bezpieczeństwo.
Hermiona przymknęła oczy i odwróciła się do Rona.
- Co ty wygadujesz? Wiesz dobrze jaka jest prawda...Skończ ze swoimi uprzedzeniami, bo jesteś w nich gorszy, niż wiele rodów czystej krwi. Może niektórzy nie szanują szlam bądź mugoli, ale ty twierdzisz, że czysto krwiści czarodzieje to źródło zła na świecie...
- Ale Hermiono...Wierzysz...- Ron wyciągnął dłoń ku dziewczynie.
- W co mam wierzyć? Zastanów się Ron. Seamus oddał życie by chronić Malfoy'ów, nas...Ty przeinaczasz jego ofiarę.
Ron zaczerwienił się i prychnął cicho. Odwrócił się w stronę swojej matki. Ostatnie relacje między Ronem i Hermioną pogorszyły się. Rodzina Weasley'ów żądała aby nie chronić Malfoyów i nie walczyć z Galilei mi. Hermiona pomagała Harry'emu i w swoich twierdzeniach zajęła odwrotną pozycję.
Gdy Ron podszedł do matki, Harry położył dłoń na ramieniu Hermiony. Ta przytuliła się do niego i zapłakała. Chłopak nie czekał na rozwój wydarzeń, który pogorszyłby jedynie wzajemne relacje i deportował się do swojego domu z przyjaciółką.
******************************************************************************
Bellatrix stanęła na środku salonu i spojrzała po przybyłych. Nie była zachwycona tym co udało jej się zdobyć. Stali przed nią ludzie wyrzuceni ze społeczeństwa za odrażające zbrodnie tak różne od morderstw, ludzie biedni i zdesperowani, wreszcie słabi oczekujący awansu społecznego nawet za cenę życia innych ludzi. Nie było wśród nich arystokratów, wybitnych magów, którzy odebrali porządne wykształcenie czy wreszcie kogoś o przystępnym wyglądzie. Kobieta pokręciła głową i podniosła różdżkę. Zauważyła, że większość utkwiła w niej oczy, ale jeden mężczyzna nie. Zacisnął dłoń na własnej różdżce. Bellatrix zobaczyła wysokiego bruneta z rozczochranymi włosami, rozbieganymi zielonymi oczami i językiem wysuwającym się co chwila z ust. Przypomniało jej to Barty'ego Croucha Juniora. Czuła, że może być do niego podobny.
- Kim jesteś? - rzuciła w jego stronę.
- Adam Falley - powiedział cicho patrząc w jej stronę bez strachu.
- Jaką szkołę skończyłeś?
- Durmstrang - nazwa szkoły została wręcz wycharczana przez mężczyznę, który uniósł górne zęby.
Bellatrix kiwnęła głową. - Ale zazwyczaj ludzie po tej szkole nie kończą w taki sposób...
- Zazwyczaj...Pochodzę z biednej rodziny, a po szkole nikt nie chciał przyjąć do pracy kogoś z wybitnym z Czarnej Magii. Zwłaszcza tutaj...
Kobieta uśmiechnęła się. Potrzebowała gniewu, którym umiała pokierować.
- Doskonale Adamie. Witam cię w swych szeregach.
Sprawdzanie innych zajęło znacznie mniej czasu. Bellatrix wiedziała, że musi ich przyjąć by rozpocząć kolejną cześć swojego planu.
- Posłuchajcie mnie. Potrzebuję kilku rzeczy i kilku ludzi... - jej głos skupił uwagę obecnych. - Falley, udasz się na Pokątną do Ollivandera...NagWithwick - machnęła dłonią na krępego mężczyznę w brudnych szatach. - Potrzebuję jednej łuski smoka. - Rzuciła mu sakiewkę z pieniędzmi.
Rozdzielała wszystkie zadania, aż w sali został jedynie niski mężczyzna uśmiechający się do Bellatrix.
- Udało ci się. Przeżyłaś... - czarodziej kilkakrotnie zaklaskał.
- Ohh zamknij się Yaxley. Tylko my zostaliśmy z dawnego oddziału. Sam widziałeś co musimy przyjmować... - kobieta otrząsnęła się. - Nawet nie wiemy jakiej są krwi.
- Musisz póki co zachować swoje poglądy na lepsze czasy Bellatrix. - wycedził śmierciożerca. - Co planujesz?
Zamiast odpowiedzi dostał do rąk księgę. Był zadziwiony jej ciężarem. Otworzył ją na stronie zaznaczonej zakładką i zamarł.
- To niemożliwe...On...nie ma szans wrócić.
- Jego dusza była rozdarta na tak wiele części, że nawet po zniszczeniu wszystkich moc i świadomość mocy zostały. Poza życiem nie ma próżni a ta księga pozwala wejrzeć w to czego nie widzą śmiertelni.
- Nawet jeśli to możliwe, nie żyją ci, którzy praktykowali taką magię. Umarli dawno temu. Zanim pojawiły się nasze rody... - Yaxley odłożył księgę na stół.
- Wiem, ale zrobię wszystko, by przywrócić go do życia. - powiedziała bardziej do siebie. Po chwili uśmiechnęła się.
- Teraz może udamy się do mojego gościa? Dawno u niego nie byłam i lękam się, że może znów poczuć jak to jest żyć bez bólu...
- Nie możemy do tego dopuścić. - Śmierciożeca kiwnął głową i razem z Bellatrix ruszył ku lochom w jej rezydencji.
Alberto zamarł widząc jak wchodzą dwie osoby. Jak domyślił się, oznaczało to podwójną dawkę bólu. Nie wysilał się nawet by wstać ze swojego kątka pod oknem. Prawie nieprzytomnym wzrokiem, patrzył na przybyłą dwójkę. Nie miał sił walczyć, czuł się fatalnie z tą świadomością, ale każdy niepotrzebny ruch sprawiał mu ból.
- Wstań - usłyszał głos Bellatrix. Nie zamierzał dawać jej satysfakcji. Zmusił do wysiłku mięśnie twarzy, by uśmiechnąć się pogardliwie. Poczuł jednak jak jego ciało unosi się samoistnie. Nagła zmiana położenia połączona z wyczerpaniem spowodowała, że chłopak zwymiotował na szatę stojącego niedaleko Yaxley'a. Śmierciożerca zaklął i machnął różdżką.
Alberto zawisnął głową w dół. Spojrzał po sobie i zauważył jak wychudł, obdarta koszula i strzępy bluzy odsłaniały wychudzone, brudne ciało. Mógł policzyć wystające żebra. A wiedział, że to dopiero początek kilkugodzinnej zabawy, jaką zwykła urządzać sobie śmierciożerczyni.
Chłopak oddychał ciężko zdziwiony, że jeszcze nie zemdlał. Trzymał się kurczowo żołądka powstrzymując od wymiotów. Starał się ignorować rosnący ból głowy. Gdy przymknął oczy, upadł na podłogę. Yaxley podszedł do niego i splunął mu na twarz.
- Nie pożyjesz długo dzieciaku... - z rosnącym samozadowoleniem rzucił Cruciatusa. Alberto krzyknął przeraźliwie i bezsilnie szamotał się niezdolny zerwać bólu.
Śmierciożerca okazał się być równie okrutny co Bellatrix Lestrange. Często uciekał się również do mugolskich sposobów. Gdy Alberto przymknął oczy próbując złapać oddech, został oblany lodowatą wodą. Drżąc z zimna i wstydu, patrzył na oprawców zapłakanymi oczyma.
- Wystarczy - cichy głos Bellatrix wywołał ulgę u Alberto. Tępym wzrokiem obserwował jak kobieta wraz z Yaxley'em opuszczają jego komnatę. Mógł jedynie modlić się o cud. Nie zależało mu już nawet na wolności. Pragnął jedynie choć raz, tuż przed śmiercią zobaczyć Draco, swoich rodziców. Zwinął się próbując nakryć dostarczonym jednego dnia przez Lestrange kocem.
***
Joanna Zabini szybkim krokiem szła ulicą Pokątną. Jej celem był Bank Gringotta. Musiała dokonać kolejnego przelewu na konto Weasley'a. Dla niej była to zaledwie kropla, która jednak dobrze wykorzystana, potrafiła sporo działać.
Znajdowała się niedaleko sklepu Ollivandera, gdy zauważyła zaciągane w pośpiechu zasłony. Gdy skupiła tam swój wzrok, dostrzegła jak na szybę pada bezwładnie jakieś ciało. Powoli podchodziła do sklepu z różdżkami. Miała dłoń na klamce, gdy usłyszała trzask zwykle towarzyszący teleportacji. Wpadła do sklepu i dostrzegła porozrzucane pudełka, połamane krzesło i leżące wszędzie różdżki i magiczne rdzenie wartę fortunę. Jednak to krople krwi zaniepokoiły kobietę. Zamoczyła w nich palec.
- Nie ruszaj się! - donośny męski głos zatrzymał ją w pół kroku. W przestrachu maznęła palcem po policzku brudząc go krwią.
- Odwróć się - głos był stanowczy i zniecierpliwiony.
Kobieta powoli uniosła ręce nad głowę odwracając się. Dostrzegła aurorów, w tym Percy'ego Weasley'a. Stali w wejściu trzymając różdżki w gotowości.
- Gdzie jest Ollivander? - głos należał do samego ministra.
- Ja...nie wiem... - Joanna udawała przerażoną. - Weszłam tu, bo zobaczyłam, że szybko zaciągnięto zasłony i jakieś ciało padło na szybę - wskazała dłonią szybę przy drzwiach, która faktycznie była w marnym stanie.
- ...Ja byłam w drodze do Gringotta... - spojrzała znacząco na Percy'ego, który się zawahał. Opuścił prawą dłoń, na której od incydentu z Malfoy'ami, nosił rękawiczkę.
- Panie ministrze... - Młodszy asystent podszedł do przełożonego -...uważam, że mówi prawdę...
- Może - uciął szybko Shacklebolt. - Ale musi zostać przesłuchana w ministerstwie.
Machnął dłonią na dwóch aurorów, którzy złapali kobietę za ramiona.
Percy jedynie kiwnął głową. Mentalnie obiecywał, że jej pomoże i liczył, że opanowała zasady legilimencji.
***
- Spokojnie...Odeskortuję ją dalej. - Percy odesłał dwóch aurorów i sam stanął przed Joanną Zabini i odetchnął z ulgą.
- Co pani tam robiła? Chce pani wylądować w Azkabanie i zaprzepaścić naszą misję? - kręcąc głową podał jej różdżkę.
Kobieta prychnęła cicho. Nie zamierzała popełniać więcej błędów. Potrzebowała więcej informacji. Podniosła różdżkę i nim Weasley zdołał otworzyć usta, szepnęła.
- Imperio - skutek był natychmiastowy. Percy zaprowadził panią Zabini do kominków uśmiechając się i życząc jej przyjemnej podróży. W czasie podróży do głównego holu, kobieta szeptała zaklęcie neutralizujące widoczne objawy klątwy. Nie mogła dopuścić, by ktoś zauważył jak z mądrego zastępcy ministra, Percy zamienia się w ludzkiego gumochłona.
Kiedy kobieta się deportowała, Percy nie zwrócił nawet uwagi na cieknącą z jego dłoni krew.
***
Draco kurczowo trzymał się kominka. Dla pewności wrzucił proszek fiuu. W najgorszym razie przeniósłby się do Pancy albo swojego domu. Nie wiedział co robić. Mimo zapewnień spotkanej aptekarki, nie minął tydzień, a on już miał ochotę zamordować Percy'ego Weasley'a. Ostatkiem sił odrzucił różdżkę na kanapę i błagał Merlina by Harry już wrócił.
Gdy usłyszał dźwięk towarzyszący aportacji, odetchnął głęboko. To jednak przeważyło i zdołał jedynie spojrzeć jak Harry wchodzi z kimś do pokoju. Przymknął oczy i upadł wpadając w kominek.
- Malfoy...Harry, widziałeś? On zemdlał i może być wszędzie... - Hermiona uspokoiła się i obtarła twarz z łez.
Harry kiwnął głową i złapał Hermionę mocniej za ramię.
- Muszę go znaleźć. Tu będziesz bezpieczna... - chłopak mruknął i powiedział wyraźnie - Pokątna - by potem zniknąć w płomieniach.
Auror pewnym krokiem zmierzał ku ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Zaniepokoił się słysząc głośne okrzyki i brawa.
-...Sami widzicie co z wami robią. Nie mają dość odwagi by zakończyć ten konflikt i pomagają byłym śmierciożercom albo ciągłym śmierciożercom. To nigdy nie wychodzi z człowieka. - Harry nie wierzył, że to wszystko mówi Percy Weasley stojąc na krawężniku. Niedaleko stali dwaj nieznani chłopakowi czarodzieje trzymający chwiejącego się Draco.
Młodszy asystent ministra zdjął rękawiczkę.
- To jest mój ból przyjaciele...Chcecie, żeby stał się waszym? Z godnością znoszę cierpienie, które narzucił mi ten... - wskazał ręka na Malfoy'a. Blondyn miał strach w oczach. Kręcił głową próbując uwolnić się i jakoś uciec. Wywołało to okrzyki oburzenia, głosy poparcia dla Weasley'a. Ten umiejętnie przemilczał chwilę tłumu.
- Jednak jako cywilizowani, dobrzy czarodzieje stosujący białą magię nie możemy zniżać się do jego poziomu...Zróbmy to honorowo. Musimy pokazać ministrowi jak bardzo się mylił nie słuchając normalnych ludzi. Z tą chwilą... - podniósł dłonie zdejmując z szaty emblemat ministerstwa -...nie jestem już pracownikiem ministerstwa. Razem dojdziemy do prawdy i końca tego wszystkiego! - krzyknął rzucając symbol ministerstwa na ziemię.
Tłum oszalał. Skandował imię Percy'ego oskarżając ministerstwo o kłamstwo i obłudę. Żądał oddania Malfoy'ów Włochom. Wielu ludzi z pierwszego rzędu ze wściekłymi minami zbliżali się do Dracona Malfoy'a.
- Proszę się rozejść. Weasley, co to ma znaczyć? - Minister magii szedł na czele grupy uderzeniowej. Widok elitarnego oddziału uspokoił tłum. Wielu odeszło w swoje strony.
Percy spojrzał na nich pogardliwie. Patrzył na byłego przełożonego z góry.
- Domagamy się prawdy panie ministrze. Może pan zakończyć ten konflikt.
- Pracownicy ministerstwa nie mogą angażować się w otwartą działalność polityczną Percy... - głos Shacklebolta był spokojny, ale trochę chłodniejszy.
- Nie...jestem już pańskim podwładnym ministrze... - rudzielec wycedził odwracając się do ledwie przytomnego byłego ślizgona.
- On pójdzie z nami...Sami zakończymy tą wojnę - gdy były pracownik ministerstwa dał znak swoim ludziom, wydarzyło się kilka rzeczy na raz.
Harry musiał się wtrącić. Rzucił zaklęcie uwalniające Dracona z uścisku i krótkim machnięciem różdżki przywołał go do siebie łapiąc w ramiona. Czuł jego serce bijące na przemian w szaleńczym rytmie bądź ledwie dające oznaki życia.
Percy widząc to, wyciągnął różdżkę. Nie zdołał jednak wypowiedzieć na głos jednej sylaby, gdy zaklęcie ministra odrzuciło go na witrynę pobliskiego sklepu z różdżkami. Dwójka czarodziejów trzymających wcześniej Dracona próbowała się deportować, ale grupa uderzeniowa związała ich zaklęciem anty deportacyjnym.
Percy szybko się otrząsnął i zaczął walczyć z ministrem magii. Krótka znajomość z Joanną Zabini nauczyła go kilku zaklęć niewerbalnych. Machnął różdżką w bliżej nieokreślonym kierunku. Kingsley zaskoczony obejrzał się dookoła siebie. Poczuł silne uderzenie w klatkę piersiową. Zobaczył lekko przepaloną szatę w miejscu trafienia zaklęcia. Wiedział, że zaczęła się walka na poważnie. Lata pracy jako auror, przyjaźń z samym Albusem Dumbledore'm wygrały z pychą i młodzieńczą fantazją. Percy wylądował na drzwiach sklepu z przekrzywionymi okularami. Prawa noga, prawdopodobnie złamana, sterczała pod dziwnym kątem.
Minister wyciągał już dłoń po byłego pracownika by przenieść się z nim do ministerstwa. Poczuł silny powiew i zdumiony uchylił się przed złotym błyskiem. Zaklęcie trafiło w Percy'ego. Minister złapał go za ramiona i starał się przywrócić go do życia. Żadne, nawet mugolskie sposoby nie podziałały i chłopak stawał się coraz chłodniejszy. Dłoń wyślizgnęła się z uścisku ministra. Znak uczyniony przez Dracona krwawił obficie. Kingsley wiedział co się wydarzyło między nimi i podbiegł do Harry'ego. Nie czekając, złapał Dracona.
- Co pan robi...? - Brunet krzyknął zdenerwowany.
- Czekaj Potter... - zniecierpliwienie ministra sięgało zenitu. Spojrzał na prawą dłoń Dracona, z której ciekła krew.
- Chyba nie myśli pan, że... - Harry przeraził się - byłem tu...on się cały trząsł. Nie miał sił i świadomości by go zabić...Do cholery, wiesz to przecież! - auror krzyknął na ministra.
Kingsley nie patrzył na dwójkę chłopaków. Machnął dłonią na dwóch aurorów.
- Przykro mi Potter. W tej chwili tylko Dracon jest podejrzanym o zabójstwo Weasley'a. - minister powiedział cicho.
- Ale uratował panu życie... - Harry próbował przemówić do sumienia przełożonego.
- Nie było w niebezpieczeństwie - minister uciął krótko. Spojrzał na pozostałych aurorów. - Zabierzcie go do ministerstwa. Kiedy będzie w stanie, przesłuchajcie go.
- Ale to nie on...Jak może pan tak myśleć w ogóle...? - Harry był w stanie szoku.
- To dla jego bezpieczeństwa Harry... - głos ministra był dziwnie odległy.
Młody chłopak mógł jedynie patrzeć jak aurorzy i człowiek, którego zawsze szanował i cenił za odwagę, zabierają Dracona do ministerstwa.
Harry drżącym krokiem podszedł do ławki i schował twarz w dłoniach. Wszystkich, których kochał, spotykało nieszczęście lub pech. Syriusz...Lupin...Dumbledore...Ron i Hermiona zaczęli się kłócić, Ginny była na skraju załamania. Sam Potter znajdował się na dnie rozpaczy. Doskonale znał procedury. Był zwykłym aurorem, a po ostatnich incydentach, na pewno nie wpuszczą go na pierwsze przesłuchania. Mógł jedynie czekać na rozprawę, która miała wielką szansę się odbyć. Jeżeli do jej czasu ministerstwo nie odda Malfoy'a by zakończyć konflikt i zachować swoje stołki, pomyślał Harry. Przypomniał sobie o Hermionie ciągle będącej w jego domu. Westchnął i chcąc okazać siłę chociaż jej, deportował się na Grimmauld Place 12.
***************************************************************************
Joanna Zabini schowała różdżkę w fałdach szaty uśmiechając się do siebie. Percy Weasley nie był już jej potrzebny, a w ministerstwie na pewno złamaliby zaklęcia jakie na niego rzuciła. Osiągnęła swój kolejny cel. Podkopała fundamenty pod samym ministrem. Społeczeństwo podzieliło się na zwolenników martwego już Percy'ego Weasley'a i obecnej polityki ministerstwa. Większość czarodziejskich rodzin ciągle ubóstwiała też Harry'ego Pottera. Ochłodzenie jego stosunków z ministerstwem na pewno odbierze punkty Shackleboltowi. Kobieta w ciągu życia nauczyła się siać chaos i odbierać ludziom pewny grunt spod nóg. Umiała wyprowadzić w pole samego Voldemorta. Zwykli ludzie nie stanowili dla niej żadnego problemu.
Okręciła się w miejscu i deportowała do otoczonego potężnymi barierami zamku. Bez pytania weszła do jednej z komnat. W środku znajdowali się Lorrenzo Galilei ze swoją żoną. Mężczyzna przerzucał kolejne strony starej księgi zawzięcie czegoś szukając. Widząc bezceremonialne wejście Joanny, otworzył usta by coś powiedzieć. Czując delikatną dłoń żony na ramieniu, wskazał kobiecie wolne krzesło. Gdy usiadła, odezwał się smutnym tonem.
- Masz chociaż lepsze wieści od innych?
Joanna uśmiechnęła się do matki Alberto pocieszająco.
- Udało mi się sporo osiągnąć. Wstrząsnęłam ministerstwem. Dracon Malfoy obecnie znajduje się w ministerstwie i mam do niego coraz bliższy dostęp. Niedługo będzie nasz. Wtedy powie nam, gdzie jest Alberto. Problemem jest Narcyza. Jest bezpieczna w Hogwarcie kompletnie poza moim wpływem.
- I na nią przyjdzie czas... - Lorrenzo wyraźnie się rozchmurzył. Był wdzięczny niebiosom, że w tej wojnie miał kogoś z Anglii po swojej stronie, zwłaszcza kogoś tak wpływowego.
- Martwi mnie co innego - Joanna mruknęła cicho.
Widząc jak małżeństwo patrzy na nią niecierpliwie oczekując wyjaśnień, zaczęła mówić.
- Porwano Ollivandera, znanego wytwórcę różdżek. Ministerstwo jest rozerwane między nami a powrotem Bellatrix Lestrange. Znam ją doskonale. Jest szalona i nieprzewidywalna i dysponuje potężną mocą. Nie znam jej dokładnych planów. Gdy jednak dostaniemy w swoje ręce Malfoy'ów, droga do niej znacznie się ułatwi.
Lorrenzo zamyślił się przez chwilę.
- Czy to możliwe więc, że Malfoyowie nie stali za tym porwaniem?
Joanna pokręciła głową udając smutek.
- Mało prawdopodobne. Po pierwszym upadku Czarnego Pana, żywili nadzieję na jego powrót. Po jego całkowitej klęsce na pewno nie zmienili diametralnie poglądów. Może osobiście go nie porwali, ale na pewno coś wiedzą i boją się powiedzieć by nie zabrudzić swojego nazwiska, o które tak ostatnio dbali.
Matka Blaise'a nie współczuła nikomu. Nie obchodziło jej kto wygra a kto straci. Przyłączyła się do starych rodów, ponieważ tylko w nich widziała szansę na spokojne życie. Liczyła, że Blaise poślubi którąś z córek czarodziejów i zwiąże ich ród z potężną rodziną z kontynentu. Zapewniła ojca Alberto, że zrobi wszystko co w jej mocy, by odzyskać jego syna, dziedzica.
**********************************************************************************
Draco siedział przy długim, niskim stole. Stała na nim mała świeca, jedyne źródło światła w sali. Eliksiry uspokajające i zaklęcia przywróciły chłopakowi pełną świadomość. Przeklinał się, że opuścił dom. Przez głupotę, wpakował się w tarapaty zagrażające jego życiu. Po kilku minutach do pokoju weszli dwaj sędziowie. Jeden z plikiem pergaminów, piórem i atramentem. Drugi z nich miał w ręku małą buteleczkę. Blondyn bez problemu rozpoznał veritaserum.
- Wypij - wysoki mag z zakręconymi wąsami podał Draconowi eliksir. Drugi usiadł przygotowując sobie stanowisko pracy.
- Imię i nazwisko - rzucił krótko.
- Dracon Lucjusz Malfoy - chłopak nie poczuł nic.
- Imiona rodziców
- Lucjusz Malfoy i Narcyza Black - Dracon uśmiechnął się na myśl, że jest synem ludzi z dwóch okrytych ciemną sławą rodów.
- Wiek?
Dracon podniósł oczy ku górze.
- 21 lat.
- Wykonywany zawód?
- Tłumacz w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów...Obecnie na urlopie - dodał dla pewności.
- Stan cywilny?
- Kawaler
- Różdżka?
- 9 i 3/4 cala, wiąz, włos z ogona jednorożca - Dracon opisał swoją nową różdżkę.
- W Twojej kartotece mamy inne informacje... - sędzia spojrzał na przesłuchiwanego.
- Niedawno złamała mi się różdżka...Kupiłem nową u Ollivandera.
- Kiedy to było? - pióro w rękach sędziego latało od lewej do prawej strony pergaminu.
- Jakiś tydzień temu - głos Dracona się nie zawahał mimo iż poczuł delikatny ból. Jakiekolwiek zatajenie prawdy, nawet nieświadome powodowało ucisk z tyłu głowy.
- Będąc u pana Garricka Ollivandera zauważył pan coś niepokojącego?
Pytanie zaskoczyło blondyna.
- Nie widziałem nic co wydawałoby się podejrzane. Powiedziałbym Potterowi.
- Pan Potter... - sędzia przerwał pisanie. - Co pana z nim łączy?
- Przyjaźń...wspólne interesy, rachunki do wyrównania - Były ślizgon wymienił jednym tchem relacje ze Złotym Dzieckiem. Poczuł jednak ból i musiał złapać się za głowę.
- Coś jeszcze?
- Nie wiem bo seksem tego nazwać nie można. Pięć pocałunków na krzyż
Sędzia odszedł od tematu. Widział, że blondyn nie potrafił określić dokładnie swoich uczuć, ale zostawił go w takim stanie, by miał większą zachętę do odpowiedzi na bardziej nurtujące go pytania.
- Byłeś śmierciożercą?
- Tak - słowo wyszło z ust Dracona niezależnie od jego woli. Tyle razy odpowiadał na to pytanie.
- Brałeś czynny udział w zamachu na Albusa Dumbledore'a.
- ...Tak - odparł blondyn po chwili. Mimo, że dowiedział się iż Dumbledore umarłby prędzej czy później, to on odpowiadał za jego śmierć. Wtedy na wieży mógłby go pchnąć i osiągnąłby taki sam efekt.
- Dlaczego?
- To była misja zlecona mi przez Czarnego Pana. Doprowadzić do śmierci Albusa Dumbledore'a, ale on i tak by umarł.
- Co to znaczy?
Dracon czuł, że powinna to być tajemnica, ale musiał się bronić.
- W wakacje przed jego śmiercią padł ofiarą klątwy, która zostawiała mu rok, dwa lata życia. Sam zaplanował swoją śmierć z Severusem Snape'm. Był to element gry, którą Snape prowadził jako szpieg.
Sędziowie widzieli, że veritaserum nie wyrządziło mu żadnego bólu, więc mówił prawdę. Postanowili uderzyć w inny punkt.
- Jesteś rodziną do Bellatrix Lestrange?
- To moja ciocia - odparł blondyn z lekka znudzonym tonem.
- Wiesz o jej powrocie do życia?
- Tak. Podsłuchałem naradę szefów departamentów.
- Pomogłeś jej w tym bądź znasz kogoś, kto jej w tym pomógł?
Dracon krzyknął wściekły. Nie miał nic wspólnego z powrotem swojej ukochanej ciotki.
- Chciała zabić mnie i moją matkę. Porwała Alberto. Przez nią wylądowałem w szpitalu.
- To nie odpowiedź na pytanie
- Nie pomogłem jej wrócić do życia i nie znam nikogo tak głupiego, kto by jej w tym pomógł! - krzyknął wstając. W sekundę został z powrotem usadzony na swoje miejsce.
- Na razie wystarczy. Dziękujemy - sędziowie podeszli do drzwi.
- A sprawa Weasley'a? - Draco chciał wszystko mieć za sobą.
- To odrębna sprawa. Przesłuchanie odbędzie się jutro. Nie można też przeciążać kogoś pod wpływem veritaserum.
Blondyn zdziwionym wzrokiem odprowadzał ich do drzwi. Gdy zamknęli je za sobą, uderzył w złości w stół. Zdziwiony zauważył jak ten pękł w pół. Chłopak czuł w sobie gniew i wściekłość jak wtedy gdy rzucił zaklęcie na Weasley'a.
- Przecież on nie żyje... - szeptał do siebie. Pamiętał jak aptekarka mu mówiła, że gniew zniknie gdy ktoś z nich umrze.
Usiadł pod ścianą patrząc na swoje dłonie. Oddychał głęboko. Po wejściu do ministerstwa zarekwirowano mu wszystkie rzeczy, jakie miał przy sobie, w tym eliksiry uspokajające od starej kobiety. Postanowił, że dobrym pomysłem będzie sen. Przypomniał sobie swoją sypialnię w domu rodzinnym. Miękkie, wielkie poduszki i jedwabną kołdrę. Krzyknął, gdy zobaczył je obok siebie. Niepewny pomacał je sprawdzając czy są prawdziwe.Zmęczony, nie chciał zastanawiać się jakim cudem czaruje bez różdżki. Położył głowę na poduszce i usnął.








2 komentarze:

  1. No no, rozkręca się historia, coraz bardziej mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Robi się coraz ciekawiej, czekam na więcej ^^

    OdpowiedzUsuń