poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział X "Attero Dominatus"

Cmentarz był pełen ludzi. Dookoła zaczęli gromadzić się pracownicy ministerstwa magii, rodzina Seamusa, przyjaciele i wszyscy wstrząśnięci wydarzeniem czarodzieje. Zbierali się naokoło ładnego nagrobka wykonanego z marmuru. Harry czuł się odpowiedzialny za dopilnowanie aby jego przyjaciel odszedł godnie. Sam zajął się przygotowaniem pogrzebu, poprosił Lunę by otoczyła opieką załamanych rodziców i pokrył większość kosztów. Gdy matka Seamusa protestowała, Harry powiedział że musiał to zrobić, tylko w taki sposób zrzuciłby z siebie choć część winy za jego śmierć. Czuł się winny śmierci Seamusa, nie wiedział jak czarodziej mógł rzucać tak silne zaklęcia niewerbalne. Nie wiedział jak zginął. W jego głowie łopotało tysiące myśli. Działanie jedynie ukoiło część z nich, by mógł w spokoju kontynuować to co musiał robić.
Ciało aurora spoczywało bezpiecznie na podeście. Wiatr lekko zwiewał grzywkę z jasnych oczu chłopaka pogrążonych teraz w spokojnym śnie wiecznym. Ręce miał ułożone wzdłuż ciała, a na piersi spoczywała różdżka jego dziadka. Stary zwyczaj nakazywał, by czarodziej był chowany ze swoją różdżką. Gdy różdżka Seamusa zginęła w odmęcie wód, matka podarowała synowi na ostatnią drogę, różdżkę swojego ojca - Dziesięć i pół cala, brzoza i włókno ze smoczego serca.
Słońce powoli zaczynało swoją drogę po nieboskłonie. Poranek został uznany za najlepszą porę dnia na ostatnią podróż czarodzieja. Został ubrany w niebieskie szaty symbolizujące jego zawód i cechy, którymi się odznaczał, wartości, którym był wierny.
Ludzie zasiedli w postawionych w lekkim oddaleniu krzesełkach. Harry siedział w trzecim rzędzie obok Hermiony Granger. Jej partner Ron nawet nie patrzył na byłego przyjaciela. Chłopak próbował nawiązać jakąkolwiek rozmowę, ale powstrzymała go dłoń Hermiony na jego ręce. Dziewczyna obiecała mu, że wszystko wyjaśni po pogrzebie. W pierwszym rzędzie zasiedli rodzice Seamusa. Ojciec mugol nie zwracał uwagi na czarodziejów załamany utratą syna. Matka ubrana w czarne, powłóczyste szaty nie podnosiła wzroku i nie odpowiadała na słowa i gesty pocieszenia. Tuż przy niej siedział minister. Ostatnie wydarzenia odcisnęły pięto na jego twarzy. Zmęczenie i rezygnacja podzieliły się ze smutkiem z powodu utraty oddanego pracownika i dobrego człowieka.
Harry zobaczył rodzinę Weasley'ów siedzącą niedaleko niego. Nikt jednak nie patrzył w jego stronę. Fleur uśmiechnęła się delikatnie, ale odwróciła wzrok po kilku sekundach. Auror nie wiedział co robić. Usłyszał wybiórcze wyjaśnienia Dracona, z których wynikało, że to przodkowie Harry'ego odpowiadają za to co zrobił blondyn. Widząc jak trudny to temat, Harry nie drążył tematu, ale musiał dziś porozmawiać z rodziną, którą często uważał za swoją własną.
Potter wyrwał się ze smutnych myśli i rozważań, gdy na centrum wyszedł niski człowieczek w czarnej szacie. Czarodziej prowadził pogrzeb Dumbledore'a jak i ślub Billa i Fleur. Dzisiejsza uroczystość niczym nie odbiegała w kwestii powagi od tamtych.
- Zebraliśmy się tu dziś... - niski głos uciszył szepty - by pożegnać bohatera. Człowieka, który przysiągł walczyć z nieprawością, niesprawiedliwością, wykorzystaniem słabszych i bezsensowną przemocą zawsze zmierzającą ku najgorszemu. Dziś towarzyszymy w smutnej wędrówce Seamusa Finnigana do lepszego świata. Świata, za który walczył i oddał życie.
Seamus Finnigan był chłopcem. W niczym nie umniejsza to jego czynów, pamięci i odwagi. Pamiętajmy jednak, że był młodym mężczyzną, który świadomie walczył za każdego z nas. Ileż trzeba znaleźć w sobie odwagi, by poświęcić młode lata pełne miłości, nadziei, marzeń i tęsknot? Ileż trzeba poświęcenia, by pokazać, by zasłużyć na jakże szanowane, ważne i niebezpieczne stanowisko aurora? Wielu z nas boi się poświęceń. Każdy z nas co najmniej raz w życiu musi wybrać między tym co przyjdzie nam łatwo i przyniesie szybkie, jakże przyjemne skutki, a tym co nawet ciężko przechodzi przez gardło, tym czego boimy się każdego dnia wstając z łóżka, mijając napotkanych ludzi...
Zebrani patrzyli po sobie uważnie rozpatrując każde słowo. Na ich twarzach widać było skupienie i strach przed dalszymi słowami.
-...Seamus Finnigan podjął decyzję mając wolną drogę. Był świeżym absolwentem Hogwartu. Ukończył szkołę z dobrymi wynikami... - mówiąc to, czarodziej spojrzał na obecną Minerwę McGonagall. Kobieta wytarła nos chusteczką. -...Ale już w szkole pokazał się jako odważny mężczyzna. Ryzykował życiem by bronić młodszych uczniów, swoich przyjaciół, cały świat czarodziejski przed Voldemortem...
Imię zmarłego czarnoksiężnika ciągle wzbudzało w niektórych dreszcze.
-...Seamus był uczniem Gryffindoru. Był mężny, odważny i honorowy. Nie bał się ryzykować życia walcząc z tymi, którzy mniemali się panami wszystkich, panami śmierci...W dorosłym życiu nie zszedł z drogi, którą sobie wyznaczył. Podążał nią by na jej kresie odnaleźć spokój. Odnaleźć honor, odwagę, za które zostanie w naszych sercach jako gryfon z krwi i kości. Auror z przeznaczenia, człowiek podejmujący decyzje słuszne i sprawiedliwe...
Godzinę później Harry stał przy ministrze. Oddalili się od wszystkich, by w spokoju porozmawiać.
- Jesteś sam...Dracon jest bezpieczny? - Kingsley obserwował otoczenie patrząc czy nikt nie idzie.
- Jest bezpieczny w domu. Kazałem Stworkowi go pilnować.
Minister skinął głową i potarł palcami skronie.
- Jesteśmy w kropce. Nie mamy żadnego śladu po Lestrange...Co do Włochów, też ostatnio umilkli, choć dwa dni nic nie oznaczają. Nie wiem w ogóle jaki to ma sens. Jeśli Lestrange chciałaby czegoś, wystawiłaby żądania. Włosi szukają Alberto, chociaż nie mamy pojęcia gdzie on jest. Jeszcze Malfoy'owie. Społeczeństwo mnie naciska...
- Chce pan ich im oddać? - Harry musiał się upewnić, że dobrze zna ministra. - Zabiją ich i taki pożytek.
- Oczywiście, że ich nie oddam. Ale jeśli szybko czegoś nie wymyślimy, będziemy w jeszcze większej kropce.
- Rozumiem...-mruknął Harry. - Przepraszam ministrze, ale muszę porozmawiać z przyjaciółmi.
- Oczywiście - Shacklebolt uśmiechnął się ponuro.
Harry stanął przed Ronem, który nie miał zamiaru odwracać się w jego stronę.
- Możemy pogadać?
- O czym? - rudzielec odwrócił się z wyraźną niechęcią wymalowaną na twarzy. - O tym, że Ginny nie chce cię znać czy o tym, że Percy padł ofiarą czarnej magii rzuconej przez twojego kochanka... - chłopak nie dbał o to, by mówić ciszej. - Czy może o Seamusa? Widzisz... - Ron podszedł do Pottera. - Wszystko zaczęło się od Malfoya...Odszedłeś od Ginny. Ci Włosi szukają Malfoy'ów. No i to ta fretka rzuciła zaklęcie na Percy'ego. Wszyscy cierpią przez niego...
Harry nie wierzył własnym uszom. Jeszcze bardziej przeraził się, gdy usłyszał jak ludzie potakują Ronowi, przyznają mu rację i głośno proponują porzucenie Malfoy'ów na pastwę Włochów by zapewnić sobie bezpieczeństwo.
Hermiona przymknęła oczy i odwróciła się do Rona.
- Co ty wygadujesz? Wiesz dobrze jaka jest prawda...Skończ ze swoimi uprzedzeniami, bo jesteś w nich gorszy, niż wiele rodów czystej krwi. Może niektórzy nie szanują szlam bądź mugoli, ale ty twierdzisz, że czysto krwiści czarodzieje to źródło zła na świecie...
- Ale Hermiono...Wierzysz...- Ron wyciągnął dłoń ku dziewczynie.
- W co mam wierzyć? Zastanów się Ron. Seamus oddał życie by chronić Malfoy'ów, nas...Ty przeinaczasz jego ofiarę.
Ron zaczerwienił się i prychnął cicho. Odwrócił się w stronę swojej matki. Ostatnie relacje między Ronem i Hermioną pogorszyły się. Rodzina Weasley'ów żądała aby nie chronić Malfoyów i nie walczyć z Galilei mi. Hermiona pomagała Harry'emu i w swoich twierdzeniach zajęła odwrotną pozycję.
Gdy Ron podszedł do matki, Harry położył dłoń na ramieniu Hermiony. Ta przytuliła się do niego i zapłakała. Chłopak nie czekał na rozwój wydarzeń, który pogorszyłby jedynie wzajemne relacje i deportował się do swojego domu z przyjaciółką.
******************************************************************************
Bellatrix stanęła na środku salonu i spojrzała po przybyłych. Nie była zachwycona tym co udało jej się zdobyć. Stali przed nią ludzie wyrzuceni ze społeczeństwa za odrażające zbrodnie tak różne od morderstw, ludzie biedni i zdesperowani, wreszcie słabi oczekujący awansu społecznego nawet za cenę życia innych ludzi. Nie było wśród nich arystokratów, wybitnych magów, którzy odebrali porządne wykształcenie czy wreszcie kogoś o przystępnym wyglądzie. Kobieta pokręciła głową i podniosła różdżkę. Zauważyła, że większość utkwiła w niej oczy, ale jeden mężczyzna nie. Zacisnął dłoń na własnej różdżce. Bellatrix zobaczyła wysokiego bruneta z rozczochranymi włosami, rozbieganymi zielonymi oczami i językiem wysuwającym się co chwila z ust. Przypomniało jej to Barty'ego Croucha Juniora. Czuła, że może być do niego podobny.
- Kim jesteś? - rzuciła w jego stronę.
- Adam Falley - powiedział cicho patrząc w jej stronę bez strachu.
- Jaką szkołę skończyłeś?
- Durmstrang - nazwa szkoły została wręcz wycharczana przez mężczyznę, który uniósł górne zęby.
Bellatrix kiwnęła głową. - Ale zazwyczaj ludzie po tej szkole nie kończą w taki sposób...
- Zazwyczaj...Pochodzę z biednej rodziny, a po szkole nikt nie chciał przyjąć do pracy kogoś z wybitnym z Czarnej Magii. Zwłaszcza tutaj...
Kobieta uśmiechnęła się. Potrzebowała gniewu, którym umiała pokierować.
- Doskonale Adamie. Witam cię w swych szeregach.
Sprawdzanie innych zajęło znacznie mniej czasu. Bellatrix wiedziała, że musi ich przyjąć by rozpocząć kolejną cześć swojego planu.
- Posłuchajcie mnie. Potrzebuję kilku rzeczy i kilku ludzi... - jej głos skupił uwagę obecnych. - Falley, udasz się na Pokątną do Ollivandera...NagWithwick - machnęła dłonią na krępego mężczyznę w brudnych szatach. - Potrzebuję jednej łuski smoka. - Rzuciła mu sakiewkę z pieniędzmi.
Rozdzielała wszystkie zadania, aż w sali został jedynie niski mężczyzna uśmiechający się do Bellatrix.
- Udało ci się. Przeżyłaś... - czarodziej kilkakrotnie zaklaskał.
- Ohh zamknij się Yaxley. Tylko my zostaliśmy z dawnego oddziału. Sam widziałeś co musimy przyjmować... - kobieta otrząsnęła się. - Nawet nie wiemy jakiej są krwi.
- Musisz póki co zachować swoje poglądy na lepsze czasy Bellatrix. - wycedził śmierciożerca. - Co planujesz?
Zamiast odpowiedzi dostał do rąk księgę. Był zadziwiony jej ciężarem. Otworzył ją na stronie zaznaczonej zakładką i zamarł.
- To niemożliwe...On...nie ma szans wrócić.
- Jego dusza była rozdarta na tak wiele części, że nawet po zniszczeniu wszystkich moc i świadomość mocy zostały. Poza życiem nie ma próżni a ta księga pozwala wejrzeć w to czego nie widzą śmiertelni.
- Nawet jeśli to możliwe, nie żyją ci, którzy praktykowali taką magię. Umarli dawno temu. Zanim pojawiły się nasze rody... - Yaxley odłożył księgę na stół.
- Wiem, ale zrobię wszystko, by przywrócić go do życia. - powiedziała bardziej do siebie. Po chwili uśmiechnęła się.
- Teraz może udamy się do mojego gościa? Dawno u niego nie byłam i lękam się, że może znów poczuć jak to jest żyć bez bólu...
- Nie możemy do tego dopuścić. - Śmierciożeca kiwnął głową i razem z Bellatrix ruszył ku lochom w jej rezydencji.
Alberto zamarł widząc jak wchodzą dwie osoby. Jak domyślił się, oznaczało to podwójną dawkę bólu. Nie wysilał się nawet by wstać ze swojego kątka pod oknem. Prawie nieprzytomnym wzrokiem, patrzył na przybyłą dwójkę. Nie miał sił walczyć, czuł się fatalnie z tą świadomością, ale każdy niepotrzebny ruch sprawiał mu ból.
- Wstań - usłyszał głos Bellatrix. Nie zamierzał dawać jej satysfakcji. Zmusił do wysiłku mięśnie twarzy, by uśmiechnąć się pogardliwie. Poczuł jednak jak jego ciało unosi się samoistnie. Nagła zmiana położenia połączona z wyczerpaniem spowodowała, że chłopak zwymiotował na szatę stojącego niedaleko Yaxley'a. Śmierciożerca zaklął i machnął różdżką.
Alberto zawisnął głową w dół. Spojrzał po sobie i zauważył jak wychudł, obdarta koszula i strzępy bluzy odsłaniały wychudzone, brudne ciało. Mógł policzyć wystające żebra. A wiedział, że to dopiero początek kilkugodzinnej zabawy, jaką zwykła urządzać sobie śmierciożerczyni.
Chłopak oddychał ciężko zdziwiony, że jeszcze nie zemdlał. Trzymał się kurczowo żołądka powstrzymując od wymiotów. Starał się ignorować rosnący ból głowy. Gdy przymknął oczy, upadł na podłogę. Yaxley podszedł do niego i splunął mu na twarz.
- Nie pożyjesz długo dzieciaku... - z rosnącym samozadowoleniem rzucił Cruciatusa. Alberto krzyknął przeraźliwie i bezsilnie szamotał się niezdolny zerwać bólu.
Śmierciożerca okazał się być równie okrutny co Bellatrix Lestrange. Często uciekał się również do mugolskich sposobów. Gdy Alberto przymknął oczy próbując złapać oddech, został oblany lodowatą wodą. Drżąc z zimna i wstydu, patrzył na oprawców zapłakanymi oczyma.
- Wystarczy - cichy głos Bellatrix wywołał ulgę u Alberto. Tępym wzrokiem obserwował jak kobieta wraz z Yaxley'em opuszczają jego komnatę. Mógł jedynie modlić się o cud. Nie zależało mu już nawet na wolności. Pragnął jedynie choć raz, tuż przed śmiercią zobaczyć Draco, swoich rodziców. Zwinął się próbując nakryć dostarczonym jednego dnia przez Lestrange kocem.
***
Joanna Zabini szybkim krokiem szła ulicą Pokątną. Jej celem był Bank Gringotta. Musiała dokonać kolejnego przelewu na konto Weasley'a. Dla niej była to zaledwie kropla, która jednak dobrze wykorzystana, potrafiła sporo działać.
Znajdowała się niedaleko sklepu Ollivandera, gdy zauważyła zaciągane w pośpiechu zasłony. Gdy skupiła tam swój wzrok, dostrzegła jak na szybę pada bezwładnie jakieś ciało. Powoli podchodziła do sklepu z różdżkami. Miała dłoń na klamce, gdy usłyszała trzask zwykle towarzyszący teleportacji. Wpadła do sklepu i dostrzegła porozrzucane pudełka, połamane krzesło i leżące wszędzie różdżki i magiczne rdzenie wartę fortunę. Jednak to krople krwi zaniepokoiły kobietę. Zamoczyła w nich palec.
- Nie ruszaj się! - donośny męski głos zatrzymał ją w pół kroku. W przestrachu maznęła palcem po policzku brudząc go krwią.
- Odwróć się - głos był stanowczy i zniecierpliwiony.
Kobieta powoli uniosła ręce nad głowę odwracając się. Dostrzegła aurorów, w tym Percy'ego Weasley'a. Stali w wejściu trzymając różdżki w gotowości.
- Gdzie jest Ollivander? - głos należał do samego ministra.
- Ja...nie wiem... - Joanna udawała przerażoną. - Weszłam tu, bo zobaczyłam, że szybko zaciągnięto zasłony i jakieś ciało padło na szybę - wskazała dłonią szybę przy drzwiach, która faktycznie była w marnym stanie.
- ...Ja byłam w drodze do Gringotta... - spojrzała znacząco na Percy'ego, który się zawahał. Opuścił prawą dłoń, na której od incydentu z Malfoy'ami, nosił rękawiczkę.
- Panie ministrze... - Młodszy asystent podszedł do przełożonego -...uważam, że mówi prawdę...
- Może - uciął szybko Shacklebolt. - Ale musi zostać przesłuchana w ministerstwie.
Machnął dłonią na dwóch aurorów, którzy złapali kobietę za ramiona.
Percy jedynie kiwnął głową. Mentalnie obiecywał, że jej pomoże i liczył, że opanowała zasady legilimencji.
***
- Spokojnie...Odeskortuję ją dalej. - Percy odesłał dwóch aurorów i sam stanął przed Joanną Zabini i odetchnął z ulgą.
- Co pani tam robiła? Chce pani wylądować w Azkabanie i zaprzepaścić naszą misję? - kręcąc głową podał jej różdżkę.
Kobieta prychnęła cicho. Nie zamierzała popełniać więcej błędów. Potrzebowała więcej informacji. Podniosła różdżkę i nim Weasley zdołał otworzyć usta, szepnęła.
- Imperio - skutek był natychmiastowy. Percy zaprowadził panią Zabini do kominków uśmiechając się i życząc jej przyjemnej podróży. W czasie podróży do głównego holu, kobieta szeptała zaklęcie neutralizujące widoczne objawy klątwy. Nie mogła dopuścić, by ktoś zauważył jak z mądrego zastępcy ministra, Percy zamienia się w ludzkiego gumochłona.
Kiedy kobieta się deportowała, Percy nie zwrócił nawet uwagi na cieknącą z jego dłoni krew.
***
Draco kurczowo trzymał się kominka. Dla pewności wrzucił proszek fiuu. W najgorszym razie przeniósłby się do Pancy albo swojego domu. Nie wiedział co robić. Mimo zapewnień spotkanej aptekarki, nie minął tydzień, a on już miał ochotę zamordować Percy'ego Weasley'a. Ostatkiem sił odrzucił różdżkę na kanapę i błagał Merlina by Harry już wrócił.
Gdy usłyszał dźwięk towarzyszący aportacji, odetchnął głęboko. To jednak przeważyło i zdołał jedynie spojrzeć jak Harry wchodzi z kimś do pokoju. Przymknął oczy i upadł wpadając w kominek.
- Malfoy...Harry, widziałeś? On zemdlał i może być wszędzie... - Hermiona uspokoiła się i obtarła twarz z łez.
Harry kiwnął głową i złapał Hermionę mocniej za ramię.
- Muszę go znaleźć. Tu będziesz bezpieczna... - chłopak mruknął i powiedział wyraźnie - Pokątna - by potem zniknąć w płomieniach.
Auror pewnym krokiem zmierzał ku ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Zaniepokoił się słysząc głośne okrzyki i brawa.
-...Sami widzicie co z wami robią. Nie mają dość odwagi by zakończyć ten konflikt i pomagają byłym śmierciożercom albo ciągłym śmierciożercom. To nigdy nie wychodzi z człowieka. - Harry nie wierzył, że to wszystko mówi Percy Weasley stojąc na krawężniku. Niedaleko stali dwaj nieznani chłopakowi czarodzieje trzymający chwiejącego się Draco.
Młodszy asystent ministra zdjął rękawiczkę.
- To jest mój ból przyjaciele...Chcecie, żeby stał się waszym? Z godnością znoszę cierpienie, które narzucił mi ten... - wskazał ręka na Malfoy'a. Blondyn miał strach w oczach. Kręcił głową próbując uwolnić się i jakoś uciec. Wywołało to okrzyki oburzenia, głosy poparcia dla Weasley'a. Ten umiejętnie przemilczał chwilę tłumu.
- Jednak jako cywilizowani, dobrzy czarodzieje stosujący białą magię nie możemy zniżać się do jego poziomu...Zróbmy to honorowo. Musimy pokazać ministrowi jak bardzo się mylił nie słuchając normalnych ludzi. Z tą chwilą... - podniósł dłonie zdejmując z szaty emblemat ministerstwa -...nie jestem już pracownikiem ministerstwa. Razem dojdziemy do prawdy i końca tego wszystkiego! - krzyknął rzucając symbol ministerstwa na ziemię.
Tłum oszalał. Skandował imię Percy'ego oskarżając ministerstwo o kłamstwo i obłudę. Żądał oddania Malfoy'ów Włochom. Wielu ludzi z pierwszego rzędu ze wściekłymi minami zbliżali się do Dracona Malfoy'a.
- Proszę się rozejść. Weasley, co to ma znaczyć? - Minister magii szedł na czele grupy uderzeniowej. Widok elitarnego oddziału uspokoił tłum. Wielu odeszło w swoje strony.
Percy spojrzał na nich pogardliwie. Patrzył na byłego przełożonego z góry.
- Domagamy się prawdy panie ministrze. Może pan zakończyć ten konflikt.
- Pracownicy ministerstwa nie mogą angażować się w otwartą działalność polityczną Percy... - głos Shacklebolta był spokojny, ale trochę chłodniejszy.
- Nie...jestem już pańskim podwładnym ministrze... - rudzielec wycedził odwracając się do ledwie przytomnego byłego ślizgona.
- On pójdzie z nami...Sami zakończymy tą wojnę - gdy były pracownik ministerstwa dał znak swoim ludziom, wydarzyło się kilka rzeczy na raz.
Harry musiał się wtrącić. Rzucił zaklęcie uwalniające Dracona z uścisku i krótkim machnięciem różdżki przywołał go do siebie łapiąc w ramiona. Czuł jego serce bijące na przemian w szaleńczym rytmie bądź ledwie dające oznaki życia.
Percy widząc to, wyciągnął różdżkę. Nie zdołał jednak wypowiedzieć na głos jednej sylaby, gdy zaklęcie ministra odrzuciło go na witrynę pobliskiego sklepu z różdżkami. Dwójka czarodziejów trzymających wcześniej Dracona próbowała się deportować, ale grupa uderzeniowa związała ich zaklęciem anty deportacyjnym.
Percy szybko się otrząsnął i zaczął walczyć z ministrem magii. Krótka znajomość z Joanną Zabini nauczyła go kilku zaklęć niewerbalnych. Machnął różdżką w bliżej nieokreślonym kierunku. Kingsley zaskoczony obejrzał się dookoła siebie. Poczuł silne uderzenie w klatkę piersiową. Zobaczył lekko przepaloną szatę w miejscu trafienia zaklęcia. Wiedział, że zaczęła się walka na poważnie. Lata pracy jako auror, przyjaźń z samym Albusem Dumbledore'm wygrały z pychą i młodzieńczą fantazją. Percy wylądował na drzwiach sklepu z przekrzywionymi okularami. Prawa noga, prawdopodobnie złamana, sterczała pod dziwnym kątem.
Minister wyciągał już dłoń po byłego pracownika by przenieść się z nim do ministerstwa. Poczuł silny powiew i zdumiony uchylił się przed złotym błyskiem. Zaklęcie trafiło w Percy'ego. Minister złapał go za ramiona i starał się przywrócić go do życia. Żadne, nawet mugolskie sposoby nie podziałały i chłopak stawał się coraz chłodniejszy. Dłoń wyślizgnęła się z uścisku ministra. Znak uczyniony przez Dracona krwawił obficie. Kingsley wiedział co się wydarzyło między nimi i podbiegł do Harry'ego. Nie czekając, złapał Dracona.
- Co pan robi...? - Brunet krzyknął zdenerwowany.
- Czekaj Potter... - zniecierpliwienie ministra sięgało zenitu. Spojrzał na prawą dłoń Dracona, z której ciekła krew.
- Chyba nie myśli pan, że... - Harry przeraził się - byłem tu...on się cały trząsł. Nie miał sił i świadomości by go zabić...Do cholery, wiesz to przecież! - auror krzyknął na ministra.
Kingsley nie patrzył na dwójkę chłopaków. Machnął dłonią na dwóch aurorów.
- Przykro mi Potter. W tej chwili tylko Dracon jest podejrzanym o zabójstwo Weasley'a. - minister powiedział cicho.
- Ale uratował panu życie... - Harry próbował przemówić do sumienia przełożonego.
- Nie było w niebezpieczeństwie - minister uciął krótko. Spojrzał na pozostałych aurorów. - Zabierzcie go do ministerstwa. Kiedy będzie w stanie, przesłuchajcie go.
- Ale to nie on...Jak może pan tak myśleć w ogóle...? - Harry był w stanie szoku.
- To dla jego bezpieczeństwa Harry... - głos ministra był dziwnie odległy.
Młody chłopak mógł jedynie patrzeć jak aurorzy i człowiek, którego zawsze szanował i cenił za odwagę, zabierają Dracona do ministerstwa.
Harry drżącym krokiem podszedł do ławki i schował twarz w dłoniach. Wszystkich, których kochał, spotykało nieszczęście lub pech. Syriusz...Lupin...Dumbledore...Ron i Hermiona zaczęli się kłócić, Ginny była na skraju załamania. Sam Potter znajdował się na dnie rozpaczy. Doskonale znał procedury. Był zwykłym aurorem, a po ostatnich incydentach, na pewno nie wpuszczą go na pierwsze przesłuchania. Mógł jedynie czekać na rozprawę, która miała wielką szansę się odbyć. Jeżeli do jej czasu ministerstwo nie odda Malfoy'a by zakończyć konflikt i zachować swoje stołki, pomyślał Harry. Przypomniał sobie o Hermionie ciągle będącej w jego domu. Westchnął i chcąc okazać siłę chociaż jej, deportował się na Grimmauld Place 12.
***************************************************************************
Joanna Zabini schowała różdżkę w fałdach szaty uśmiechając się do siebie. Percy Weasley nie był już jej potrzebny, a w ministerstwie na pewno złamaliby zaklęcia jakie na niego rzuciła. Osiągnęła swój kolejny cel. Podkopała fundamenty pod samym ministrem. Społeczeństwo podzieliło się na zwolenników martwego już Percy'ego Weasley'a i obecnej polityki ministerstwa. Większość czarodziejskich rodzin ciągle ubóstwiała też Harry'ego Pottera. Ochłodzenie jego stosunków z ministerstwem na pewno odbierze punkty Shackleboltowi. Kobieta w ciągu życia nauczyła się siać chaos i odbierać ludziom pewny grunt spod nóg. Umiała wyprowadzić w pole samego Voldemorta. Zwykli ludzie nie stanowili dla niej żadnego problemu.
Okręciła się w miejscu i deportowała do otoczonego potężnymi barierami zamku. Bez pytania weszła do jednej z komnat. W środku znajdowali się Lorrenzo Galilei ze swoją żoną. Mężczyzna przerzucał kolejne strony starej księgi zawzięcie czegoś szukając. Widząc bezceremonialne wejście Joanny, otworzył usta by coś powiedzieć. Czując delikatną dłoń żony na ramieniu, wskazał kobiecie wolne krzesło. Gdy usiadła, odezwał się smutnym tonem.
- Masz chociaż lepsze wieści od innych?
Joanna uśmiechnęła się do matki Alberto pocieszająco.
- Udało mi się sporo osiągnąć. Wstrząsnęłam ministerstwem. Dracon Malfoy obecnie znajduje się w ministerstwie i mam do niego coraz bliższy dostęp. Niedługo będzie nasz. Wtedy powie nam, gdzie jest Alberto. Problemem jest Narcyza. Jest bezpieczna w Hogwarcie kompletnie poza moim wpływem.
- I na nią przyjdzie czas... - Lorrenzo wyraźnie się rozchmurzył. Był wdzięczny niebiosom, że w tej wojnie miał kogoś z Anglii po swojej stronie, zwłaszcza kogoś tak wpływowego.
- Martwi mnie co innego - Joanna mruknęła cicho.
Widząc jak małżeństwo patrzy na nią niecierpliwie oczekując wyjaśnień, zaczęła mówić.
- Porwano Ollivandera, znanego wytwórcę różdżek. Ministerstwo jest rozerwane między nami a powrotem Bellatrix Lestrange. Znam ją doskonale. Jest szalona i nieprzewidywalna i dysponuje potężną mocą. Nie znam jej dokładnych planów. Gdy jednak dostaniemy w swoje ręce Malfoy'ów, droga do niej znacznie się ułatwi.
Lorrenzo zamyślił się przez chwilę.
- Czy to możliwe więc, że Malfoyowie nie stali za tym porwaniem?
Joanna pokręciła głową udając smutek.
- Mało prawdopodobne. Po pierwszym upadku Czarnego Pana, żywili nadzieję na jego powrót. Po jego całkowitej klęsce na pewno nie zmienili diametralnie poglądów. Może osobiście go nie porwali, ale na pewno coś wiedzą i boją się powiedzieć by nie zabrudzić swojego nazwiska, o które tak ostatnio dbali.
Matka Blaise'a nie współczuła nikomu. Nie obchodziło jej kto wygra a kto straci. Przyłączyła się do starych rodów, ponieważ tylko w nich widziała szansę na spokojne życie. Liczyła, że Blaise poślubi którąś z córek czarodziejów i zwiąże ich ród z potężną rodziną z kontynentu. Zapewniła ojca Alberto, że zrobi wszystko co w jej mocy, by odzyskać jego syna, dziedzica.
**********************************************************************************
Draco siedział przy długim, niskim stole. Stała na nim mała świeca, jedyne źródło światła w sali. Eliksiry uspokajające i zaklęcia przywróciły chłopakowi pełną świadomość. Przeklinał się, że opuścił dom. Przez głupotę, wpakował się w tarapaty zagrażające jego życiu. Po kilku minutach do pokoju weszli dwaj sędziowie. Jeden z plikiem pergaminów, piórem i atramentem. Drugi z nich miał w ręku małą buteleczkę. Blondyn bez problemu rozpoznał veritaserum.
- Wypij - wysoki mag z zakręconymi wąsami podał Draconowi eliksir. Drugi usiadł przygotowując sobie stanowisko pracy.
- Imię i nazwisko - rzucił krótko.
- Dracon Lucjusz Malfoy - chłopak nie poczuł nic.
- Imiona rodziców
- Lucjusz Malfoy i Narcyza Black - Dracon uśmiechnął się na myśl, że jest synem ludzi z dwóch okrytych ciemną sławą rodów.
- Wiek?
Dracon podniósł oczy ku górze.
- 21 lat.
- Wykonywany zawód?
- Tłumacz w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów...Obecnie na urlopie - dodał dla pewności.
- Stan cywilny?
- Kawaler
- Różdżka?
- 9 i 3/4 cala, wiąz, włos z ogona jednorożca - Dracon opisał swoją nową różdżkę.
- W Twojej kartotece mamy inne informacje... - sędzia spojrzał na przesłuchiwanego.
- Niedawno złamała mi się różdżka...Kupiłem nową u Ollivandera.
- Kiedy to było? - pióro w rękach sędziego latało od lewej do prawej strony pergaminu.
- Jakiś tydzień temu - głos Dracona się nie zawahał mimo iż poczuł delikatny ból. Jakiekolwiek zatajenie prawdy, nawet nieświadome powodowało ucisk z tyłu głowy.
- Będąc u pana Garricka Ollivandera zauważył pan coś niepokojącego?
Pytanie zaskoczyło blondyna.
- Nie widziałem nic co wydawałoby się podejrzane. Powiedziałbym Potterowi.
- Pan Potter... - sędzia przerwał pisanie. - Co pana z nim łączy?
- Przyjaźń...wspólne interesy, rachunki do wyrównania - Były ślizgon wymienił jednym tchem relacje ze Złotym Dzieckiem. Poczuł jednak ból i musiał złapać się za głowę.
- Coś jeszcze?
- Nie wiem bo seksem tego nazwać nie można. Pięć pocałunków na krzyż
Sędzia odszedł od tematu. Widział, że blondyn nie potrafił określić dokładnie swoich uczuć, ale zostawił go w takim stanie, by miał większą zachętę do odpowiedzi na bardziej nurtujące go pytania.
- Byłeś śmierciożercą?
- Tak - słowo wyszło z ust Dracona niezależnie od jego woli. Tyle razy odpowiadał na to pytanie.
- Brałeś czynny udział w zamachu na Albusa Dumbledore'a.
- ...Tak - odparł blondyn po chwili. Mimo, że dowiedział się iż Dumbledore umarłby prędzej czy później, to on odpowiadał za jego śmierć. Wtedy na wieży mógłby go pchnąć i osiągnąłby taki sam efekt.
- Dlaczego?
- To była misja zlecona mi przez Czarnego Pana. Doprowadzić do śmierci Albusa Dumbledore'a, ale on i tak by umarł.
- Co to znaczy?
Dracon czuł, że powinna to być tajemnica, ale musiał się bronić.
- W wakacje przed jego śmiercią padł ofiarą klątwy, która zostawiała mu rok, dwa lata życia. Sam zaplanował swoją śmierć z Severusem Snape'm. Był to element gry, którą Snape prowadził jako szpieg.
Sędziowie widzieli, że veritaserum nie wyrządziło mu żadnego bólu, więc mówił prawdę. Postanowili uderzyć w inny punkt.
- Jesteś rodziną do Bellatrix Lestrange?
- To moja ciocia - odparł blondyn z lekka znudzonym tonem.
- Wiesz o jej powrocie do życia?
- Tak. Podsłuchałem naradę szefów departamentów.
- Pomogłeś jej w tym bądź znasz kogoś, kto jej w tym pomógł?
Dracon krzyknął wściekły. Nie miał nic wspólnego z powrotem swojej ukochanej ciotki.
- Chciała zabić mnie i moją matkę. Porwała Alberto. Przez nią wylądowałem w szpitalu.
- To nie odpowiedź na pytanie
- Nie pomogłem jej wrócić do życia i nie znam nikogo tak głupiego, kto by jej w tym pomógł! - krzyknął wstając. W sekundę został z powrotem usadzony na swoje miejsce.
- Na razie wystarczy. Dziękujemy - sędziowie podeszli do drzwi.
- A sprawa Weasley'a? - Draco chciał wszystko mieć za sobą.
- To odrębna sprawa. Przesłuchanie odbędzie się jutro. Nie można też przeciążać kogoś pod wpływem veritaserum.
Blondyn zdziwionym wzrokiem odprowadzał ich do drzwi. Gdy zamknęli je za sobą, uderzył w złości w stół. Zdziwiony zauważył jak ten pękł w pół. Chłopak czuł w sobie gniew i wściekłość jak wtedy gdy rzucił zaklęcie na Weasley'a.
- Przecież on nie żyje... - szeptał do siebie. Pamiętał jak aptekarka mu mówiła, że gniew zniknie gdy ktoś z nich umrze.
Usiadł pod ścianą patrząc na swoje dłonie. Oddychał głęboko. Po wejściu do ministerstwa zarekwirowano mu wszystkie rzeczy, jakie miał przy sobie, w tym eliksiry uspokajające od starej kobiety. Postanowił, że dobrym pomysłem będzie sen. Przypomniał sobie swoją sypialnię w domu rodzinnym. Miękkie, wielkie poduszki i jedwabną kołdrę. Krzyknął, gdy zobaczył je obok siebie. Niepewny pomacał je sprawdzając czy są prawdziwe.Zmęczony, nie chciał zastanawiać się jakim cudem czaruje bez różdżki. Położył głowę na poduszce i usnął.








niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział IX "Primo Victoria"


   Percy Weasley siedział przy biurku w swoim gabinecie. Miał przed sobą sterty papierów. Musiał osobiście przejrzeć pocztę do ministra i zadecydować co może iść do niego a czym ma się sam zająć. Pracował już trzecią godzinę odpisując wścibskim reporterom, zagranicznym dyplomatom i zaniepokojonym rodzicom, którzy przerażeni atakiem na Mungo, chcieli dowiedzieć się czy Hogwart jest należycie bezpieczny.
- Z tym do McGonagall, nie do mnie... - mruknął do siebie gdy otworzył piąty list z podobną treścią.
Postanowił zrobić sobie przerwę i wyczarował kubek z gorącą parującą kawą. Od pracy w ministerstwie miał ciut więcej kontaktów ze światem mugolskim i dziękował im za cudowny napitek. Jego uwagę przykuła jednak korespondencja zaadresowana osobiście do niego.
Percy Weasley - Młodszy asystent Ministra Magii
4 Piętro Ministerstwa Magii.

Upił kilka łyków kawy i otworzył list. Zobaczył, że wysłała go Joanna Zabini. Chłopak pokręcił głową. Nie udało mu się załatwić wizyty w Azkabanie mimo usilnych prób i próśb. Zastanawiał się czy kobieta nie ma dla niego innej propozycji.
Szanowny Panie Weasley.
   Wiem, że ministerstwo zmaga się z konsekwencjami ataku na szpital. Jestem świadoma, że potrzebujecie każdej informacji aby znaleźć i złapać winnych. Szczęśliwie się złożyło, że wiem jak zakończyć ten paskudny konflikt.
  Jako wysoko postawiony pracownik ministerstwa wie Pan, że rodzina Malfoy'ów została objęta ochroną. Z pewnością z naszej ostatniej rozmowy wiele Pan wywnioskował, ale to właśnie Narcyza i Dracon Malfoyowie mogą okazać się ogniwami kończącymi rozlew krwi. Czy była rodzina śmierciożerców zasługuje na bezwarunkową pomoc, mimo że za czasów Tego, Którego imienia nie wolno wymawiać, udzielili mu swojej rezydencji jako domu? Mimo, że Lucjusz Malfoy przodował w torturowaniu mugoli, a Draco odpowiada za śmierć samego Albusa Dumbledore'a?
 Wiem, że sama nie mam czystej karty. Mój mąż jednak był strasznym człowiekiem znającym się jak z resztą cała reszta jego rodziny na klątwach wiążących ludzi, przysięgach nie do złamania. Musiałam przebywać w towarzystwie, którego nigdy nie popierałam. Wreszcie po wojnie poświęciłam połowę majątku na pomoc, tym którzy ucierpieli w jej wyniku. Każdego dnia żałuję tego co w pewnym stopniu było moją zasługą. Biję się w piersi w milczeniu opłakując ofiary.
 Dlatego piszę do Pana będąc świadomą, że zrozumie pan prawdę i zrobi wszystko by ratować niewinnych. Rodzina Galileich szuka rodziny Malfoyów. Magiczne przysięgi zmuszają ich do wyrządzania krzywdy innym, ale można to zakończyć. Niech Ministerstwo odmówi pomocy Narcyzie i Draconowi. Da napastnikom to czego chcą by odeszli nie krzywdząc nikogo więcej. Zaklęcie się dopełni bez zbędnych ofiar. Społeczeństwo będzie wdzięczne człowiekowi, który był dość odważny by poświęcić wiele dla większego dobra. Stanie się Pan bohaterem, który jak Harry Potter zakończył cierpienie, bezsensowne cierpienie naszego świata.
 Liczę na to, że Pańska inteligencja pozwoli dostrzec, że to jedyne rozwiązanie tego impasu. Wierzę, że Pańskie serce podpowie Panu dobrą drogę dla wyższej wartości.
Z wyrazami szacunku
Joanna Zabini
P.S. Do Pańskiej skrytki na koncie Gringotta wysłałam sumę pieniędzy niezbędną dla uświadomienia społeczeństwu prawdy.
Percy początkowo nie wierzył w to co czytał. Miał ochotę pobiec z listem do ministra, ale zamyślił się dostrzegając postscriptum. Po nieudanej pierwszej prośbie Percy nie otrzymał pieniędzy, a jedynie stracił płacąc łapówki by załatwić wizytę w Azkabanie. Potrzebował pieniędzy na ślub. Gdy też myślał o treści listu, zauważył że w pewnej mierze kobieta ma rację. Ważniejsze jest życie dziesiątek niewinnych ludzi i spokój w czarodziejskiej społeczności niż śmierciożercza rodzina. Do głowy wpadł mu pewien pomysł. Wyszedł z gabinetu i parę minut później stał na Pokątnej przed oszklonymi drzwiami do Proroka Codziennego. Po wyjściu z redakcji, uśmiechał się bawiąc leniwie różdżką. Następnego dnia na pierwszej stronie miał ukazać się wielki artykuł.
Malfoyowie winni ostatnim wydarzeniom?
Wysoko postawiony pracownik ministerstwa, który pragnął zachować anonimowość poinformował nas o tym kogo szukają napastnicy, którzy ostatnio zaatakowali Szpital Św. Munga. Oficjalnie Ministerstwo nie podało szczegółów ataku. Urzędnik powiedział jednak, że zbrodniarze narzucili sobie mało znaną i wysoce mroczną klątwę rodów. Stawia nas w to bardzo niewygodnym świetle, ponieważ udowadnia, że za atakiem stoją stare, czarodziejskie rody pochodzące z kontynentalnej Europy.
Zaklęcie to pochodzi z czasów odpowiadających upadkowi Cesarstwa Zachodnio rzymskiego. Kumuluje moc patriarchów rodu, którzy związali się nim i zmusza ich do wykonania przyrzeczenia nie zważając na koszta nawet w ludziach, przez co jest oficjalnie zakazana przez wszystkie Ministerstwa. W dawniejszych czasach oznaczała też wypowiedzenie otwartej wojny między rodami. - wyjaśnił zaprzyjaźniony z nami mag z Wizengamotu pasjonujący się historią magii.
Społeczeństwo czarodziejskie doskonale zna historię Malfoyów. Bogaci czysto krwiści czarodzieje często przetaczali się w zastrzeżonych notatkach ministerstwa i dokumentach o zbrodniach. Z wiadomego źródła wiadomo także, że to oni udzieli schronienia Tego, Którego imienia nie wolno wymawiać w swojej rezydencji.
Pracownik ministerstwa poinformował nas także o środkach, jakie podjęły Ministerstwo i Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie w celu zapewnienia bezpieczeństwa Narcyzie i Draconowi Malfoyowi, który dzięki najświeższej informacji jest nam znany jako prawdopodobnie odpowiedzialny za śmierć Albusa Dumbledore'a.
Cała społeczność czuje zaniepokojenie czy Ministerstwo i Hogwart nie stawiają dobra dwóch osób nad niewinnym społeczeństwem, które tak wiele wycierpiało po wojnie.
*********************************************************************
Następnego dnia Ulica Pokątna przypominała jedno wielkie targowisko. Dziesiątki ludzi stali w kilkunastu skleconych grupach żywo dyskutując. Dało się słyszeć cytowane fragmenty Proroka Codziennego i komentarze co do decyzji ministra. Jedną z osób na ulicy był Draco Malfoy. Opuścił dom dosłownie na pięć minut chcąc iść do apteki i kupić parę rzeczy. Przechodząc obok sklepów, kawiarni czuł na sobie spojrzenia i wiele razy powtarzane z drwiną i pogardą słowo Malfoy. Zaczął też słyszeć krzyki oskarżające go o zabójstwo Dumbledore'a. Nie wiedział co się dzieje. Zamierzał deportować się na Grimmauld Place, ale zobaczył przed sobą wyciągniętą różdżkę.
- Dokąd to się wybierasz morderco? - głos mężczyzny był cichy, ale przesycony pogardą.
- Nie jestem mordercą... - Draco cicho odwarknął zaciskając dłoń na różdżce.
- Czyżby? A Dumbledore sam spadł z wieży? Okazałeś się być jeszcze gorszy od Snape'a.
Podwójne oskarżenie przechyliło czarę goryczy. Podniósł twarz i zobaczył że stoi przed nim Ernie McMillan. Puchon, za którym nigdy nie przepadał, ale nie miał go za wroga.
- Nie znasz prawdy. - Draco zaczął mówić coraz głośniej, ale jeszcze nie krzyczał.
- Możemy ją poznać. Zgodzisz się, prawda?
Były ślizgon nie wiedział o co dokładnie chodzi. Gdy dostrzegł czerwone światło lecące w jego stronę, było już za późno. Upadł i ze strachem uświadomił sobie, że złamał swoją różdżkę, której nie zdążył wyjąć z kieszeni spodni. Patrzył z przestrachem na chłopaka, który po raz kolejny podnosił różdżkę.
- Odłóż to McMillan. - Wszyscy odwrócili się i zobaczyli jak na środek ulicy wychodzi Percy Weasley. Trzymał wysoko swoją różdżkę. Z tyłu towarzyszyli mu dwaj aurorzy.
- To morderca i wiecie o tym. Nic nie powiedzieliście zwykłym ludziom...Ministerstwo w ogóle się nie zmieniło. Ciągle jesteście zwykłymi tchórzami. Boicie się prawdy, jeśli nie podnosi wam słupków popularności.
Percy ku zaskoczeniu zebranych uśmiechał się.
- Nie zaprzeczam twoim teoriom o rodzinie Malfoyów, ale dokonałeś nieuzasadnionego ataku na drugiego czarodzieja w biały dzień. Mimo, że to Malfoy, też obowiązuje ich prawo. Tak jak ciebie. Musisz ponieść konsekwencje swojego czynu. - Machnął ręką na aurorów, którzy złapali McMillana i razem z nim deportowali się do ministerstwa.
Sam Weasley spojrzał na powoli wstającego Malfoya.
- Nawet nie oczekuję podziękowań... - wycedził i odwrócił się.
Draco czuł wściekłość. Wypełniała go jak nigdy wcześniej. Nie czuł się tak będąc w Azkabanie. Nie czuł się tak stojąc na wieży astronomicznej. Gdy stanął na nogi, wyciągnął rękę. Nie był świadom co robi. Działał zgodnie z instynktem i kierującą nim magią. Gdy opuszczał rękę, czuł jak opuszcza go nienawiść i złość. Razem z nimi uciekała też świadomość tego co robi. Widział przed sobą jedynie Percy'ego. Gdy ręka opadła, Weasley zatrzymał się i drgnął zaskoczony. Odwrócił się mając w oczach przerażenie. Spojrzał na swoją dłoń, z której ciekła krew. Na jej wierzchu zobaczył niczym wyciętą literę α
Mężczyzna deportował się z ulicy. Widząc wydarzenie, wszyscy rzucili się do ucieczki. Nie interesowali się już winą czy niewinnością Malfoya.
Draco odzyskiwał powoli świadomość. Czuł w sobie coś czego nie potrafił nazwać. Cieszył się, ale nie z tego, że został sam. Cieszył się z zadania bólu drugiej osobie. Bólu, którego nie potrafił wytłumaczyć. Krzyknął, gdy ktoś pociągnął go do małego sklepiku. Okazała się nim mała apteka. Draco został usadzony na krześle.
- Kim ty jesteś? Co ja tu robię? - spytał szybko.
- Powinieneś się zastanawiać co właśnie zrobiłeś, a nie robisz. Moje imię nie jest ważne. - Był to głos kobiecy. Blondyn zobaczył starszą panią, która stanęła nad nim podając mu fiolkę.
- Wypij to - powiedziała stanowczo.
- Co to jest? Chcesz mnie otruć. - krzyknął z wyrzutem.
- Są lepsze sposoby na otrucie niż podawanie trucizn do wypicia. To ci pomoże. Wysączy z ciebie podniecenie bólem i przywróci świadomość wydarzeń.
- Skąd wiesz, że... - Draco szepnął. Czuł się zamieszany i zmęczony. Wypił fiolkę i odetchnął. Eliksir działał szybko. Czuł że nie ma w sobie szczęścia z powodu rzuconego zaklęcia i bólu Weasley'a.
- Co ja...zrobiłem? Tam na ulicy?
Kobieta usiadła na krześle naprzeciwko chłopaka i spojrzała na niego ze smutkiem w oczach.
- Wiem co zrobiłeś, ale nie mam pojęcia skąd miałeś taką moc. Malfoyowie mimo nie ukrywajmy dość mrocznej historii nigdy nie byli czarnoksiężnikami i nie praktykowali czarnej magii. Owszem gromadzili artefakty, ale nigdy z nich nie korzystali. Słusznie obawiali się konsekwencji. No i też jesteście dość młodym rodem. Henryk Malfoy, protoplasta waszego rodu pojawia się w zapiskach dopiero w drugiej połowie XVI wieku.
- Możemy przejść do sedna? - Draco wpatrywał się w swoją dłoń.
- Zakładam, że straciłeś różdżkę. - aptekarka poprawiła opaskę na swoich siwych już włosach.
- Tak...złamała się, gdy upadłem.
- Dlatego zastosowałeś magię pierwotną, ale tą mrocznego rodzaju...
- Nie rozumiem - Draco zaczął się bać, skąd może mieć taką moc.
- Zanim zaczęto stosować różdżki, magia miała bardziej rytualny charakter. Opierała się na krwi i poświęceniu. Oczywiście świat był podzielony na czarodziejów i mugoli, ale ci drudzy za pomocą nawet swojej krwi mogli rzucić klątwy. Czarodzieje nie wiedzieli co robić. Owszem w pojedynkę mogli zabić mugola bądź zmusić go do nierzucania klątw w przyszłości, ale było ich za mało aby zapanować nad wszystkimi. Wtedy pojawił się ród Olivanderów. Prowadzili badania nad zamknięciem magii w jakimś poręcznym przedmiocie. Tak narodziły się pojazdy latające, kule widzące. Efektem końcowym było wynalezienie różdżki. Mogli nią dysponować tylko czarodzieje mający wrodzoną moc. Z biegiem lat zapomniano o dawnej magii, ponieważ nikt jej nie używał i pamiętał jakie są jej konsekwencje. To co zrobiłeś, podpowiedziała ci magia. Znak α zawsze był używany jako symbol magii jednoznacznej. Gdy używano go w dobrych celach, zostawał jako dobry znak zwiastujący jakiś dar. Mroczne cele znaczyły go krwią. Nigdy jednak nie słyszałam, by ktokolwiek z rodu nie żyjącego za czasów starej magii, miał taką moc. Czy jesteś związany z kimś? Wiąże cię z kimś miłość?
Draco jedynie kiwnął głową nie mówiąc ani słowa.
- Kim jest ta osoba? - Staruszka ożywiła się wstając z krzesła.
Draco nie śpieszył się z odpowiedzią. Po minucie wyszeptał.
- Harry Potter
Kobieta uniosła oczy ku górze zaskoczona odpowiedzią. Zaczęła chodzić po pokoju i szeptać do siebie.
-...To stary ród. Jeśli on też go kocha, to musi być wyjaśnienie. Ale to też oznacza, że Potterowie i ... - wyszła na zaplecze zostawiając Draco zszokowanego.
Chłopak wstał i zamierzał iść do kobiety domagając się wyjaśnień. Gdy rozsunął zasłonę, został wciągnięty do środka.
- To musi być wyjaśnienie. Związałeś się z Potterem w bardzo osobliwy sposób. Widzisz, magia woli łączenie się dwóch takich samych rzeczy niż przeciwnych sobie. Widocznie dlatego wasz związek dotyczy także magii. A Potterowie to potomkowie jednego z najstarszych rodów czarodziejskich w Anglii. Są potomkami Peverellów. Oni byli czarnoksiężnikami, potężnymi magami, a ich moc na pewno została w następnych pokoleniach.
- Ale Potter nie jest zły... - Draco musiał coś powiedzieć.
- Oczywiście, że nie. Bynajmniej w tym najpopularniejszym mniemaniu zła. Nie może jednak wyrzec się magii własnej rodziny, własnej historii. Kiedy połączyłeś się z nim, wybacz ale magia poczuła, że trafiła na odpowiedni grunt. Pomogła ci w sytuacji, którą uważałeś za niebezpieczną. Mimo, że zrobiła to w najmniej odpowiedni sposób. Alfa początkowo było zaklęciem. Rzucało się w celu sprawdzenia kto nadaje się na przywódcę bądź następcę tronu. Zostało jednak przeinaczone przez samego Ignacjusza Peverella. Słyszałeś zapewne o Insgyniach Śmierci?
Draco kiwnął głową.
- Uważa się, że to bracia Peverellowie je stworzyli, a nie znaleźli. Ignacjusz Peverell wierzył, że zaklęcie to może mieć inne zastosowanie. Miał dość sporą moc magiczną i przede wszystkim w jego ciele krążyła chęć władzy i wiedzy ponad wszystko. Zaklęcie się zmieniło i stało się symbolem. Ktokolwiek ma na sobie α jest uważany za wroga tego, kto rzucił zaklęcie. Problem w tym, że nie zrobiłeś tego z własnej woli i zrobiłeś sobie wroga z samego zastępcy ministra. Mimo, że tam pracowałeś, pracujesz, wiesz doskonale że będziesz miał problemy.
Draco uśmiechnął się do siebie.
- Wszyscy Weasley'owie mnie nie lubią, więc uznam, że jeden będzie mnie lubił jeszcze mniej.
Kobieta pokręciła głową. - Magia zawsze wiąże tego, kto rzucił zaklęcie i tego, kto padł jego ofiarą. Może dla ciebie to jest błahe, ale bez zażywania tego eliksiru, który ci podałam, będziesz odczuwał ochotę zabić Percy'ego Weasley'a, dopóki ktoś z was nie umrze. Nie da się odwrócić starej magii.
Uśmiech zszedł z twarzy blondyna.
- Co ja mam robić??? - oparł się o szafę przypatrując się własnym dłoniom.
- Brać eliksir - kobieta wcisnęła mu do kieszeni szaty kilka fiolek. - Unikać Weasley'a i ufać tym, którzy cię kochają. Jedna dawka wystarczy na dwa tygodnie, więc spokojnie. To mocny eliksir, więc uważaj w jakim stanie go bierzesz.
Draco podziękował i nie wiedział co zrobić. Gdy aptekarka opuściła go zajmując się własnymi sprawami, chłopak wyszedł z apteki. Nie zważając na spojrzenia ludzi, obrócił się w miejscu.
*********************************************************************
- Drętwota! - głos Pottera przebił się nad szumem fal uderzających o brzeg. Zaklęcie trafiło celu i czarodziej padł na pokrytą piaskiem ziemię. Harry zamierzał do niego podejść, gdy poczuł silny powiew i coś wzburzyło mu włosy. Obrócił się, ale było już za późno. Zdołał jedynie zobaczyć jak Finnigan pada z jękiem by już się nie podnieść. Różdżka wypadła z ręki piaskowłosego chłopaka i zabrana przez morze ruszyła by nigdy nie być odzyskaną.
Kilka metrów dalej auror zobaczył sprawcę czynu. Był nim wysoki mężczyzna z krótko przyciętą siwą brodą ubrany w bogate szaty purpurowego i niebieskiego koloru.
- Dobrze wiesz, że to nie o was chodzi w tej wojnie. Narażacie życie niewinnych by upewnić świat o waszej szlachetności. Co powiesz jego rodzicom? - machnął dłonią w stronę Seamusa. - Że zginął w walce ze złym czarodziejem. Och to oczywiście ukoi nerwy matki, która straciła syna i ojca, który został bez dziedzica. I dodasz, że bronił Malfoyów... Mimo, że nie musiał. Oddał życie on jak i wielu innych za dwójkę ludzi, których nikt nie będzie żałować.
- Mylisz się. - odkrzyknął Harry podchodząc do czarodzieja. - Sprawiedliwość dotyczy wszystkich a ja przysięgałem ratować wszystkich. - Podniósł różdżkę i stanął gotowy do pojedynku.
Starszy mag skłonił się dostojnie i machnął różdżką.
- Densauego - głos Pottera był szybszy. Promień pomknął z jego różdżki by tuż przed czarodziejem zostać rozwianym leniwym machnięciem dłonią.
Przeciw zaklęcie trafiło celu i Harry zachwiał się. Poczuł silny ból mięśni jakby właśnie przebiegł kilka kilometrów.
- Drętwota - kolejne zaklęcie zostało zablokowane bez widocznego wysiłku ze strony czarodzieja.
- Śmiesz stawać naprzeciwko mnie chłopcze? Jestem dziedzicem rodu Batorych...Przez całą naszą historię przelało się dość krwi by wypełniła ona twoje bezwartościowe zaklęcia. Ten pojedynek zaczyna mnie nudzić.
Zaklęcie, które wyszło z różdżki czarodzieja, dosięgnęło aurora. Potter padł zwijając się z bólu.
- Czego oni was uczą na tym szkoleniu? Nie dziwię się, że przez tyle lat nie potrafiliście złapać i zabić tego Voldemorta. Pokażę ci jednak starą magię. Może w ostatnich minutach twojego życia pozwoli ci uświadomić sobie jak ograniczeni jesteście.
- Expeliarmus - zaklęcie wytrąciło różdżkę z dłoni czarnowłosego chłopaka.
Mężczyzna podniósł prawą rękę i przymknął oczy. Po chwili jednak je otworzył przerażony. Widać było, że z trudem łapie oddech. Padł na ziemię trzymając się za szaty na klatce piersiowej. Harry szybko wstał i podniósł swoją różdżkę. W oczach Batorego widział zdziwienie i przerażenie.
- Zabij mnie...Skończ ten ból... - wychrypiał.
Harry pokręcił głową.
- Zabiorę cię do szpitala. Tam ci pomogą...
- Nic nie rozumiesz!! - głos mężczyzny był przepełniony bólem i wściekłością. Spojrzał na Harry'ego.
- Nie myśl o tym co było i nie wróci...
Zanim Potter zdążył zareagować, mężczyzna ostatkiem sił wstał i rzucił się z klifu.
Harry odwrócił głowę. Podbiegł do Seamus'a. Przezwyciężył łzy cisnące się do jego oczu. Złapał chłopaka za ręce i zaniósł go niedaleko rozbrojonego żywego czarodzieja. Kiedy jednak złapał go za dłoń, była zimna. Auror przyklęknął przy nim i zbadał puls, którego nie wyczuł. Kiedy jednak położył dłoń na ciele mężczyzny, z ust pociekła mu krew.
Potter nie wiedział co się stało. Złapał oboje martwych czarodziejów i deportował się do ministerstwa.
*********************************************************************
- Naprawdę panie McMillan. Takie zachowanie jest niedopuszczalne. - głos Pomony Sprout przezwyciężył gorące komentarze uczniów i nauczycieli.
- Niedopuszczalne jest to co się dzieje. Zabijają niewinnych wśród nas, bo zgadzamy się na ukrywanie głównych sprawców całej tej sytuacji. Oddajmy im Malfoyów i po sprawie.
- Proszę natychmiast cofnąć to co pan powiedział. - przed ojcem Erniego stanął Horacy Slughorn. - Niech pan daruje sobie komentarze, na temat spraw, które go nie dotyczą.
Kłótnię przerwało wkroczenie do wielkiej sali dyrektorki szkoły Minerwy McGonagall. Czarodziejka szła szybkim krokiem wyraźnie zdegustowana całą sytuacją.
- Co tu się dzieje? - cichy ton wystarczył by ucichły reszty rozmów.
- Pan McMillan przeczytał dzisiejszy artykuł Proroka Codziennego o państwu Malfoyach i postanowił, że trzeba coś z tym zrobić. - nauczycielka zielarstwa patrzyła na mężczyznę z wyraźną niechęcią.
- Chce, abyśmy oddali Narcyzę Włochom i ujawnili im miejsce pobytu Dracona.
- Ależ to niedorzeczne...Zabiją ich - dyrektor wyrzuciła szybko.
- Ale odejdą i nie będzie więcej ofiar.
Minerwa McGonagall wzięła głęboki oddech.
- Dziękuję za okazanie godnej podziwu aktywności obywatelskiej, ale to nie pan odpowiada za politykę ministerstwa i szkoły. Proszę opuścić teren szkoły. - mówiła cichym głosem. Brzmiał w nim jednak gniew i stanowczość.
Mężczyzna odwrócił się i łopocząc szatą, wyszedł nie oglądając się.
- Wracać na zajęcia! - dyrektor zawołała machając dłonią na Slughorna i Flitwicka.
*********************************************************************
- Jak zginął? - Harry zapytał, gdy wyszedł wraz z niewymownym z pokoju z ciałem czarodzieja, którego myślał, obezwładnił.
- Nie potrafię powiedzieć dokładnie. Mugole nazwaliby to udarem, ale to był młody mężczyzna. Doszło do pęknięcia żyłki w jego mózgu. Nagle i szybko jakby...
- Sam to zrobił magią... - dokończył Potter.
- Dokładnie. Czytałem kiedyś o czymś takim, ale od wielu setek lat nie widziano takiego samobójstwa. Niczego się od niego dowiemy. - pokręcił głową rozwiewając nadzieje aurora.
- Dziękuję. Muszę już iść... - chciał odwiedzić Dracona.
Niewymowny kiwnął głową.
- Będę szukał informacji, ale niczego nie obiecuję.
Harry uśmiechnął się ponuro i obrócił w miejscu.
- Draco - powiedział cicho kierując się w stronę salonu. Zobaczył tam jak blondyn siedzi na kanapie patrząc się na swoje dłonie. Był świadom obecności Harry'ego, ale nie wiedział co powiedzieć.
Potter podszedł i usiadł obok niego. Przytulił go i wyszeptał.
- Wszystko będzie dobrze. - Poczochrał mu włosy.
- Nie będzie... - Draco warknął, ale nie odsunął się.
- O co chodzi?
- O ciebie...o mnie...i o pieprzoną magię...!
Harry pokręcił głową, ale pozwolił kontynuować.
- Potter, szczerze co do mnie czujesz?
Brunet wiedział, że będzie musiał odpowiedzieć na takie pytanie. Spojrzał blondynowi prosto w oczy.
- Czuję, że chcę być blisko ciebie, wspierać cię w trudnych sytuacjach. Śmiać się i płakać z tobą. Być tam gdzie ty będziesz mnie potrzebował.
Draco prychnął. Usłyszał idealną definicję przyjaźni.
Harry wiedział, że nie powiedział wszystkiego co czuje.
- Być z tobą dla ciebie i dla...siebie. Kocham cię fretko. - Harry złapał Dracona za dłonie.
Chłopak rozszerzył oczy zdziwiony. Nie wiedział co się stanie z nim samym, z jego mocą. Wtulił się w Harry'ego i oddychał głęboko.
*********************************************************************
Jedyną osobą szczęśliwą z otaczających ją wydarzeń wydawała się być ona. Joanna Zabini przekręciła kolejną stronę Proroka Codziennego pijąc lampkę wina. Jej intryga zadziała idealnie. Wplątała ministerstwo w walkę na dwa fronty. Odłożyła gazetę schodząc do piwnicy. Z lekkim zaskoczeniem znalazła tam tylko jedną skrzynkę win. Szybko obróciła się w miejscu znajdując się w następnej chwili na Pokątnej.
Weszła do znanej winiarni podchodząc do właściciela, u którego zawsze zamawiała nowe zapasy.
- Podobno Potter się z nim całował... - Joanna przystanęła kilka kroków od wejścia do kuchni. Potter nie jest gejem, pomyślała.
- Tak, z Malfoyem. Ale po tym co się działo... Ktoś powinien mu powiedzieć.

Informacja o orientacji Pottera nie zszokowała jej tak bardzo jak fakt, z kim złote dziecko się związało. Kolejny pomysł zakwitł w głowie kobiety wywołując na jej twarzy uśmiech.
- Nietrzeźwym nie sprzedajemy...- usłyszała głos młodej dziewczyny, która minę matki Blaise'a uznała prawdopodobnie za skutek upojenia alkoholowego.
- Zawołaj szefa gówniaro! - powiedziała krótko.