wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział 5 "Dla rodu, domu i honoru"

- It's time to say goodbyeee!!!! - sopranowy głos śpiewaczki długo rozchodził się w murach opery. Sara Conelli stała na scenie i dostojnie skłoniła się publiczności. Wywołała tym burzę braw od najniższych miejsc po same loże vipowskie zajmowane przez najbogatszych i najbardziej wpływowych adoratorów muzyki klasycznej. Jednym z nich był wysoki mężczyzna w średnim wieku z gęstymi, brązowymi włosami i delikatnie przyciętą blond bródką.
Lorrenzo Galilei ubrany był w aksamitny czarny garnitur, szary szalik i wysokie buty. Na drugim palcu prawej dłoni lśnił mu sygnet z herbem rodu, lwem powalającym i pożerającym węża na szczycie góry w gwieździstą noc. Mężczyzna siedział w fotelu sącząc czerwone wino z bogato zdobionego kielicha. Lekko przymkniętymi oczyma obserwował scenę, na którą wchodzili kolejni artyści. Korzystając z chwili przerwy, spojrzał na swoją żonę.
- Szkoda, że nie ma z nami Alberto. - westchnął i odstawił kielich na stojący tuż obok niego stolik. Przygryzł wargi i pokręcił głową. Kobieta siedząca obok niego poprawiła swój zielony, lśniący szal. Miała na sobie bogatą, odrobinę zbyt szykowną jak na operę suknię. Na jej dłoni również widniał sygnet rodu Galilei. Nadia miała go jednak na lewej dłoni. Uśmiechnęła się ciepło do męża.
- Alberto nigdy nie lubił takiej muzyki. Doskonale to widać, patrząc na jego koncerty i muzykę, którą tworzy. Skończył szkołę, pozwólmy mu odpocząć tam w Anglii - delikatnie przymknęła aprobująco powieki. - Ma taki dobry kontakt z Draco – zauważyła. Lorrenzo machnął dłonią. Zaakceptował orientację syna, pogodził się, że jego ród ma małe szanse na przedłużenie, ale nie mógł zaprzeczać, że to go bolało. Kochał Alberto, ale duma i świadomość potęgi rodu zmuszały go do wielu myśli, za które się przeklinał.
- Dzieci i tak z tego nie będzie - wycedził spuszczając wzrok. Wiedział, że to co powiedział było głupie, ale pozwolił poddać się emocjom.
Nadia spojrzała na męża ze współczuciem. Sama również zaakceptowała preferencje syna, ale smucił ją fakt, że nie będzie miała czystej krwi wnuka, jeżeli jakiś kiedykolwiek w ogóle się pojawi.
- Ważne, że jest szczęśliwy - cicho powiedziała spijając łyk wina ze swojej czary.
Lorrenzo kiwnął głową i położył swoją dłoń na dłoni żony.
W chwili gdy mial się rozpocząć kolejny akt sztuki, do loży wykupionej przez małżeństwo wszedł niski, korpulentny mężczyzna w czarnej czarodziejskiej szacie ściskając w dłoni melonik. Na jego twarzy widać było zmęczenie i pot. Nerwowo tarmosił swoje nakrycie głowy, po czym zamknął za sobą drzwi i podszedł do Włocha. Korneliusz Knot nie wiedział jak przekazać wiadomość, więc przełknął ślinę i spojrzał na małżeństwo.
Lorrenzo pokręcił głową zdegustowany. Nie lubił, kiedy czarodziej nie potrafił się dostosować do świata mugoli i narażał całą czarodziejską społeczność na ujawnienie. Doskonale znał Knota, kiedy ten jeszcze był ministrem magii, razem z Lucjuszem Malfoyem często przybywali do niego najczęściej w sprawach biznesowych i dotyczących ich dzieci. Teraz jednak, gdy Lucjusz był w Azkabanie, Włoch nie wiedział co może sprowadzać do niego byłego ministra. Wskazał mu miejsce w wolnym fotelu. Gdy ten usiadł, Lorrenzo przekręcił głowę.
- Czemu zawdzięczamy tą wizytę? Ostatni raz widzieliśmy się trzy lata temu - uśmiechnął się.
Korneliusz Knot jeszcze bardziej zgniótł melonik w swojej dłoni. Wziął głęboki oddech i zachrypniętym głosem cicho powiedział.
- Chodzi o waszego syna Alberto - spuścił głowę nie mogąc spojrzeć im w twarze.
Nadia podniosła się lekko ze swojego miejsca i krzyknęła.
- Co się dzieje? - złapała się za serce łapiąc oddech.
Lorrenzo szybko podszedł do żony i przytulił ją skupiając wzrok na Knocie.
- Co się stało? - w jego pozornie cichym głosie dało się wyczuć narastającą furię.
Były angielski minister magii wyrzucił chcąc mieć to za sobą.
- Alberto został porwany przez Bellatrix Lestrange. - poczuł w ustach gorycz po wypowiedzeniu imienia i nazwiska najwierniejszej służki Voldemorta.
Lorrenzo przytrzymał mdlejącą żonę i wyskoczył ku Korneliuszowi Knotowi łapiąc go za szaty.
- Jak to porwany? Kim ona jest i gdzie jest Alberto? - krzyknął głośno, po czym wyciągnął różdżkę, krótko nią machnął zamykając drzwi i zasłaniając okna.
Knot utkwił przestraszony wzrok w różdżce Włocha, po czym zaczął powoli tłumaczyć.
- Bellatrix Lestrange była najwierniejszą służką Tego, którego imienia nie wolno wymawiać za jego czasów. Wydawało się wszystkim, że zginęła zabita przez Molly Weasley w czasie bitwy o Hogwart. Każdy widział jak jej ciało rozsypuje się w proszek. Okazało się, że miała horkruksa... - na twarzy Lorrenzo zakwitł szok, ale nie odzywał się, więc Knot kontynuował - Przybyła do dworu swojej siostry Narcyzy i porwała Alberto.
- Narcyzy Malfoy? - Nadia cicho rzuciła pytanie.
- Tak - odparł anglik.
- To spisek - wyszeptał Lorrenzo. Z każdym słowem ton jego głosu rósł - Chcą przejąć nasz majątek, wpływy porywając Alberto... Nie pozwolę na to - ryknął wyciągając ponownie różdżkę. Wystrzelił nią promień, który przeniknął przez sufit tworząc długi biały pas nad operą.
Były minister magii wiedział, że Lorrenzo źle zrozumiał jego wypowiedź. Przytrzymał jego dłoń i zaczął ponownie tłumaczyć.
- Malfoyowie nie mają z tym nic wspólnego. Bellatrix Lestrange jest siostrą Narcyzy, ale od upadku Tego, którego imienia nie wolno wymawiać nie utrzymywały ze sobą kontaktów - otarł pot z czoła.
- To byłoby trudne, zważywszy że jedna z nich była martwa - wycedził włoch i pociągnął różdżkę. Wyczarowany pas zmienił się w miecz przebijający zielonego węża.
Korneliusz Knot wiedział co to oznacza. - Draco Malfoy też tam był..
Włoch odepchnął czarodzieja i spojrzał na niego
- Też tam był? - w jego glosie brzmiała tylko wściekłość - Nieważne kto to zrobił, Alberto został porwany, bo tam był. Zemsta będzie straszna, gdy odzyskamy naszego syna. - Złapał za rękę swoją żonę i deportował się z nią do swojego zamku.
Były minister magii usiadł w fotelu chowając twarz w dłoniach.
- Zapowiada się kolejna wojna - jęknął do siebie, po czym wstał i deportował się do Włoskiego Ministerstwa Magii.
*****************************
Na kamiennym chodniku pojawiły się znikąd dwie postaci. Szybkim, dostojnym krokiem ruszyły ku wejściu do zamku. Tuż przed bramą jedna z nich uniosła dłoń z różdżką. Gdy weszli do środka, znaleźli się w małym przedsionku. Przybyłymi okazali się wysoki, dobrze zbudowany szatyn w średnim wieku i kobieta. Victor i Natalia Lodovico.
- Och, kochanie. Tak mi przykro - do Nadii podbiegła Natalia Lodovico. Przytuliła przyjaciółkę i spojrzała na nią ze smutkiem. Matkę Alberto otaczało także parę innych kobiet. Wszystkie ubrane były w bogate szaty i promieniowała z nich magia.
Przybyły mężczyzna zamienił kilka słów z Nadią i wszedł do salonu. Stał tam wielki stół. Na jego końcu siedział Lorrenzo, który przebrał się w fioletową szatę z czerwonym poszyciem. Wstal, gdy Victor uniósł rękę.
- Nie czas na pogaduszki. Twój syn jest najważniejszy - po czym usiadł po jego prawej stronie czym zajął ostatnie wolne miejsce przy stole.
Lorrenzo długo siedział w milczeniu. Słowa z jego ust wylatywały powoli jakby bojąc się zostać wypowiedzianymi.
- Zaufałem im, a oni mnie zdradzili. Dałem im syna, a oni dali mi ból i gniew. Cierpię moi starzy przyjaciele. Sam nie dam rady go odzyskać - spojrzał na przybyłych gości.
Przez długą chwilę panowała cisza. Przerwał ją młody chłopak z blond włosami opadającymi na ramiona. W dłoni trzymał mahoniową laskę.
- Ty nauczyłeś mnie jak być mężczyzną. Byłeś mi ojcem, a Alberto bratem. Mój ród wam pomoże - Wyciągnął różdżkę i wystrzelił z niej biały promień, który zniknął w dłoni Lorrenzo. Czarodziej uśmiechnął się.
- Mój ród wam pomoże - ze swojego miejsca wstał Victor Lodovico i również wyczarował promień w stronę dłoni przyjaciela.
Ze swoich miejsc kolejno wstawali czarodzieje, przedstawiciele najstarszych rodów czarodziejskich z Włoch. W końcu jedyną siedzącą osobą była kobieta z woalką na twarzy. Wstała, odsłoniła swoje oblicze. Joanna Zabini przysięgła pomoc Galilei'emu.
Lorrenzo Galilei wstał i ścisnął dłoń, która rozbłysła białym światłem.
- Dziękuję wam. - skłonił głowę - Czas działać.
****************************
Draco w ciszy obserwował przesuwające się wskazówki zegara. Od ostatniej wizyty matki minęło już pół dnia. W nocy sala szpitalna była jeszcze bardziej ponura. Nagie ściany, łóżka i świadomość, że ktoś tu cierpiał i będzie cierpieć w przyszłości. Nie pomagało to w szybkim odzyskaniu zdrowia. Jedyne światło pochodziło z gabinetu uzdrowiciela. Zachariasz Smith siedział przy swoim biurku wypełniając karty pacjentów i wszystkie dokumenty, które miał na głowie. Zmęczony potarł oczy i wypił kieliszek ognistej whisky. Kiedy na niebie widniały gwiazdy, nikt nie stał nad uzdrowicielami pilnując czy nie robią czegoś niezgodnego z przepisami.
Były puchon nalewał właśnie trunek do kieliszka, gdy szpitalem wstrząsnął huk, a ze ścian posypał się pył. Uzdrowiciel wyrzucił butelkę i wyciągając różdżkę wybiegł z gabinetu. Na środku sali stał Draco Malfoy, który również w ręce trzymał różdżkę. Smith przejechał po nim wzrokiem.
- Zostań tu. Sprawdzę co się dzieje - zatrzymał go dłonią i wybiegł z sali na korytarz.
Budynkiem wstrząsnęło kolejny raz. Gdy uzdrowiciel znalazł się przy wejściu, stali tam stłoczeni aurorzy, pracownicy Munga i niezamaskowani napastnicy chcący się wedrzeć do szpitala. Jeden z nich ujrzał blondyna.
- Tarrantelegra - zaklęcie trafiło w cel i czarodziej upadł na ziemię wijąc nogami. Rozszerzył oczy, gdy zobaczył jaki ruch dłonią wykonuje atakujący go.
- Drętwota - napastnik padł na ziemię ślizgając się po rozlanej wcześniej wodzie.
W holu panował chaos. Aurorzy bezskutecznie odpierali ataki. Nie dawali rady przeważającej liczbie przeciwników. Schaklebolt walczył z wysokim łysym czarodziejem w szarej szacie.
- Impedimento - minister magii go prosto w pierś. Czarodziej upadając, wytrącił z równowagi swojego partnera. Wystrzelone przez niego zaklęcie eksplozji trafiło w sufit burząc go i zrzucając na walczących pył i kamienie.
- Oddajcie Draco Malfoya - dowódcą grupy napastników był Victor Lodovico. Walcząc z Finneganem, rozbroił aurora. Machnął różdżką, a zaklęcie odrzuciło jego przeciwnika na drzwi wejściowe. Chłopak podniósł oszołomiony głowę, by po chwili stracić przytomność.
- Nie oddamy wam nikogo. Nie wiemy nawet kim jesteście - Kingsley Schaklebolt spojrzał na włocha.
- Nie ważne kim jesteśmy, ale czego chcemy. Zemsta będzie straszna. Malfoyowie pożałują, że zdradzili Galileich - szlachcic szybko uskoczył przed klątwą i uniósł dłoń.
- Petrificus Totalus - zaklęcie dosięgło byłego szefa aurorów, który padł na ziemię łapiąc się za szatę.
Draco Malfoy chodził od ściany do ściany niepewny kto wygrywa. Po latach spędzonych w Azkabanie, nie chciał mieszać się do walki. Nieśmiało jednak podszedł do drzwi. Gdy znalazł się przy nich, ktoś złapał go za ramię i przyciągnął do siebie.
- Zostaw mnie... - Draco zdołał wyrwać prawą dłoń i wycelował różdżkę w nieznajomego.
- Confri... - zaskoczony nie dokończył, gdy poczuł jak jego ciało się unosi, a on sam się deportuje.

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 4 "Rana"

- Crucioo - Bellatrix po raz kolejny uderzyła zaklęciem Alberto. Chłopak był wrakiem człowieka. Torturowany, powoli tracił świadomość i resztki sił. Martwym wzrokiem patrzył na kobietę doszukując się najmniejszej oznaki litości. Nie znalazł jej, z oczu pociekło mu kilka łez.
- Żałosne, jaki z ciebie mężczyzna - zadrwiła śmierciożerczyni i machnęła różdżką. Z bruneta opadły sznury, ale ten padł na podłogę oddychając ciężko. - Oczywiście jesteś świadomy, że cię stąd nie wypuszczę? Na początku się pobawimy, a potem zabiję cię, gdy sam będziesz błagał o zaklęcie uśmiercające. Zacznijmy. Confringoo - klątwa odrzuciła młodzieńca wybijając mu ząb. Młody czarodziej jęczał żałośnie. W głowie miał mnóstwo nieskładanych myśli, godziny tortur niszczyły jego młodą psychikę. Bellatrix była urodzoną sadystką, każda klątwa działała o wiele mocniej, bo sprawiała jej przyjemność. Kobieta zamierzała dokonać z Alberto, tego czego nie udało się jej dokonać z Longbotomammi. Sprawić, by błagał o śmierć, by resztką sił psychicznych i fizycznych prosił o skończenie bólu.
- Sempo - cienki promień wbił się w brzuch czarodzieja wywołując wymioty. Alberto płakał załamany bólem i wstydem.
Bellatric podeszła do niego.
- Powiedz mi, czego w tej chwili pragniesz, czego chcesz? - nachyliła się nad nim.
- Draco... - wykrztusił i zakaszlał plując krwią.
- Zajmie twoje miejsce niedługo... - Bellatrix odwróciła się i z uśmiechem rzuciła kolejne zaklęcie tortujące na swojego więźnia.
- Niedługo wrócę - po czym trzasnęła drzwiami.
Alberto rozpaczliwie łapał oddech. Odzyskując stopniowo kontrolę nad wykończonym ciałem, podczołgał się do kąta w pokoju. Był głodny i spragniony. Marzył, by po raz ostatni zobaczyć Draco, nawet z daleka mieć go przed oczyma. Wiedział jednak, że żywy już nie opuści tego pokoju. Nawet, gdyby miał różdżkę, czuł że nie rzuciłby żadnego silnego zaklęcia. Magia uchodziła z niego z każdą kolejną godziną tortur. Chłopak był świadom, że umrze. Chciał jednak pokazać Bellatrix, że nie jest słaby, że jest mężczyzną. Wziął głęboki oddech i wpatrzył się w drzwi. Czekał na nią. Chciał aby wiedziała, że się nie podda. Poczuł jednak nagły ból uciskający mu tył głowy. Zmęczenie ogarniało całe jego ciało. Chciał walczyć, ale nie potrafił. Z cichym jękiem padł nieprzytomny na podłogę.
****************************************************************************************
Harry po raz kolejny aportował się w ministerstwie. W ostatnich dniach ciągle kursował między swoim wydziałem, rezydencją Malfoyów, świętym Mungiem i domami byłych śmierciożerców. Dochodziło południe, młody auror nie spał kilkanaście godzin, a eliksir wigoru wcale nie pomagał. Chłopak właśnie wrócił z domu Malfoyów,gdzie dyskutował z Narcyzą o zaklęciach, jakie rzuciła na dom. Większość była czarnomagiczna, ale czarownica nie chciała ich zdjąć, bojąc się siostry. Harry doskonale to rozumiał.
Teraz siedział przy swoim biurku wypełniając zaległe papiery. Sterty piętrzyły się na biurku, niebezpieczne się chwiejąc. Gdy Harry odłożył jedną kartkę, cała góra papierów zaczęła spadać.
- Impedimento - łagodny głos zatrzymał godziny harówki aurora i delikatnie uniósł je z powrotem na biurko.
- Dziękuję - chłopak uśmiechnął się do pomocnika, którym okazał się sam minister magii.
- Potter, wiem że zależy ci na schwytaniu Bellatrix Lestrange, ale nie możesz się przemęczać. Wyglądasz jak wrak, słaniasz się na nogach, nie możesz tak pracować. Oficjalnie nakazuję ci - Kingsley położył nacisk na ostatnie słowa, gdy Harry zaczął protestować - żebyś wrócił do domu i się wyspał.
Po minucie wewnętrznej walki Harry zrozumiał, że były auror ma rację. Dziękując, schował papiery i deportował się z ministerstwa.
Grimmauld Place ciągle było dość ponurym miejscem. Mimo, iż Stworek był teraz bardzo posłuszny swojemu nowemu panu, a Hermiona pomogła  urządzić mieszkanie w stylu przyjaciela, stare domostwo zionęło czarną magią i charakterem rodu, który dom zbudował.
Harry wyczerpany zawiesił płaszcz na wieszaku i udał się do kuchni.
- Harry Potter sir. Wreszcie w domu, w sam raz obiad. Siada, siada - stworek odsunął panu krzesło i podał talerz.
Po kilku minutach w całym domu unosił się zapach gulaszu i świeżo pieczonego chleba. Harry z uśmiechem pałaszował posiłek, ciesząc się z chwil odpoczynku. Przymknął oczy czekając na deser. Gdy skończył posiłek, odetchnął zadowolony. Poczuł jak z lego ciała uchodzi głód i pragnienie. Wiedział, że musi odpocząć, aby móc bardziej skupić się na pracy. Złapanie Bellatrix Lestrange na pewno nie było zadaniem na kilka dni. Była służka czarnego pana była potężną czarownicą i każdy musiał się z nią liczyć. Gdy młody auror miał się kłaść na kilka godzin, usłyszał pukanie do drzwi. Zdziwiony, wyciągnął różdżkę. Podszedł każąc zostać Stworkowi.
W drzwiach stali Ron z Hermioną. Trzymali się za ręce uśmiechając się do przyjaciela. Harry szybko ich wpuścił prowadząc do salonu. Stworek przyjął gości, tak że Harry tylko usiadł w fotelu i czekał. Gdy usiedli, zapytał.
- Miło, że przyszliście. Co was do mnie sprowadza? - uśmiechnął się do Rona.
Hermiona złapała oddech.
- Chcieliśmy zaprosić cię... - zaczęła
-.. Zaprosić na nasz ślub - rudy chłopak wstał.
Harry spojrzał zdziwiony. Spodziewał się, że przyjaciele będą chcieli się pobrać, ale nie sądził, że to stanie się tak szybko. Na pewno będą chcieli pomocy, pomyślał. Oczywiście chciał im pomóc, każdym sposobem, ale ostatnie dni w pracy go wymęczyły. Spojrzał na nich zmęczonym wzrokiem i uśmiechnął się na siłę.
Nie uszło to uwadze Hermiony. Dziewczyna zawsze bez problemu odczytywała emocje przyjaciela, patrzyła na stół, ale mówiła do Harrego.
- Chyba nie masz nic przeciwko? - jej głos lekko drżał
Harry zaczął machać rękoma - Nie, to nie tak. Nie mam nic do waszego ślubu, bardzo się cieszę. Po prostu mam urwanie głowy w ministerstwie... - urwał czując przypływ zmęczenia.
Ron poklepał kumpla po ramieniu
- Tata mówił, że macie w ministerstwie jakieś poważne śledztwo, ale nie powiedział o co chodzi. Cały on. Co się dzieje Harry?
Młody auror złapał się za głowę
- Bellatrix Lestrange ożyła i porwała kochanka Malfoya. Znikli jak kamfora, a Draco leży  w świętym Mungu - powiedział beznamiętnie.
Hermiona uniosła uszy słysząc Draco. Harry nigdy nie mówił o nim po imieniu. Bellatrix Lestrange, to imię i nazwisko wbiły się w głowę dziewczyny. Doskonale pamiętała jak śmierciożerczyni torturowała ją chcąc się dowiedzieć skąd mieli miecz Gryffindora. Pamiętała jej obłąkańczy śmiech i potężne zaklęcia jakich używała. Była gryfonka wzięła głęboki oddech.
- To był horkruks? - zapytała przeczuwając odpowiedź.
Harry tylko kiwnął głową. Miał już dosyć pytań i spojrzeń. Chciał tylko odpocząć. Oparł się o wezglowie fotela.
- Kiedy odbędzie się ślub?
Hermiona zaśmiała się.
- Nie musisz się wysilać Harry. Przyjdziemy jak sytuacja trochę się poprawi.
Ron spojrzał lekko zaniepokojony
- Ee.. Znaczy przekładamy ślub?
Hermiona uniosła oczy
- Ronaldzie Weasley czemu ja się z Tobą zadaję? Wychodzimy - złapała go za dłoń i wyszła z pokoju.
Harry odetchnął głęboko i padł na kanapę.
Młody auror nie spał dobrze. W głowie latało mu mnóstwo nieskładnych myśli. Nie mógł usnąć, dopóki w głowie nie pojawił mu się Draco. Blondyn leżał na ziemi trzymając różdżkę. Nad nim stało kilka zamaskowanych postaci. Jedna z nich zdjęła maskę. Była to Bellatrix Lestrange, zaśmiała się.
- Nadszedł czas, abyś podzielił los Alberto. - podniosła różdżkę.
Harry obudził się leżąc na podłodze i czując ból w stłuczonym udzie. Początkowo nie potrafił rozeznać co się dzieje. Kiedy przypomniał sobie sen, natychmiast deportował się do Św. Munga.
Przy recepcji było mało ludzi. Auror pobiegł na oddział Zachariasza Smitha. Nie pytając nikogo pchnął drzwi i wpadł do środka.
- Co to ma znaczyć?? - Kierownik oddziału doskoczył do Harry'ego i złapał go za szaty.
- To nie ministerstwo - warknął nie puszczajac.
- Zostaw go - z tyłu sali dobiegł cichy delikatny głos. Harry odwrócił się i zobaczył Draco. Młody czarodziej leżał wyciągnięty na łóżku z książką w ręku. Miał na sobie jedwabną, zieloną piżamę co świadczyło, że odwiedziła go Narcyza.
Zachariasz puścił aurora i kręcąc głową wrócił do swojego gabinetu. Harry lekko się zarumienił i podszedł do byłego ślizgona. Usiadł na stołku i spuścił wzrok.
- Zazwyczaj to odwiedzający odzywa się pierwszy - zauważył Draco po chwili milczenia.
- Tak, to znaczy.. Jak się czujesz? - podniósł głowę.
- Dostałem klątwą i dwa dni leżałem nieprzytomny, po czym ten przerośnięty konował robił mi wszystkie badania znane czarodziejskiemu światu. Uświadomił mnie też, że zostałem uratowany przez samego wybrańca. Znowu... Wczoraj przyszła matka i w końcu pozwoliła zdjąć mi te szpitalne szmaty i ubrać się w coś godnego Malfoya. - Draco uśmiechnął się kładąc wygodniej głowę na poduszce.
Harry odwrócił wzrok, z tego co usłyszał, wnioskował że Draco nie wie nic o Alberto. Narcyza widocznie wolała milczeć. Auror wiedział, że powinien to zrobić.
- Draco... wtedy w twoim domu, gdy Bellatrix cię oszołomiła i zemdlałeś...
Draco machnął dłonią
- Matka mówiła mi, że Alberto uciekł. Skontaktuje się ze mną w najbliższym czasie.
- Uciekł... - Harry powtórzył nie mogąc zrozumieć czemu Draco tak powiedział.
Blondyn spojrzał w oczy odwiedzającego i zaczął drżeć.
- Ty wiesz, gdzie jest Alberto. On nie uciekł, tak? - Draco złapał Harrego za dłoń.
- Alberto...znaczy Bellatrix... - Harry zaczął się jąkać nie mogąc spojrzeć mu w oczy.
- Gdzie on jest??!! - Draco podniósł się siadając na łóżku nie zważając na ból głowy. Oczy zaczęły mu niebezpiecznie drgać.
- Bellatrix porwała Alberto - wyrzucił były gryfon.
- To niemożliwe... - szepnął Draco kładąc twarz w dłoniach. - Alberto, ja go kochałem...kocham... - z oczu blondyna zaczęły lecieć łzy. Objął ramionami Harrego i przytulił się płacząc mu w szatę. Brunet delikatnie go przytulił i gładził po plecach.
- Odnajdziemy ich. Wszystko będzie dobrze Draco - szeptał Harry cicho.
- Nie będzie dobrze... Ona jest gorsza od czarnego pana. Nie wypuści żadnej ofiary - krzyczał Draco coraz bardziej zbliżając się do twarzy Harrego.
- Nikt nie chciał ze mną być z miłości. Blaise Zabini, mój ojciec pożyczył jego ojcu pieniądze. Anthony, wiedział że jestem śmierciożercą - Draco zaczął wymieniać - Cedrik, pomogłem mu w turnieju trójmagicznym. Wszedł mi do łóżka chcąc tylko seksu. Dopiero Alberto...Alberto mnie kochał, dbał o mnie. Pomógł mi, gdy byłem chory. Wspierał, gdy szukałem pracy. Zabierał mnie do mugolskich restauracji, pokazał mi świat jakiego nie znałem. Nie chciałem znać. Teraz go nie ma, nie ma miłości. Jest tylko ta ślepa kurwa, los... - Harry nic nie powiedział, gdy tuż przy jego ustach znalazły się ciepłe, wilgotne usta Draco. Zamknął oczy czując brwi blondyna.
- Draco, co ty...?
Były śmierciożerca położył mu palec na ustach i zatopił swoje usta w ustach auorora. Harry nie mógł złapać oddechu, złapał się piżamy Draco nie mogąc i nie chcąc przerwać pocałunku. Język blondyna zdominował jego język doprowadzając Harrego do dreszczy i cichego jęku.
- Odejdź - warknął Draco odsuwając twarz i odwracając się.
Harry łapał oddech, popatrzył na blondyna i zaczerwienił się.
- Zdrowiej Draco - wyszeptał i opuścił salę. Ciągle myślał, czemu Draco go pocałował. Czemu ten pocałunek mu się podobał. Nie mogę być gejem, powiedział sobie i deportował się do ministerstwa.