wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział VII "Spotkanie"


Ulica Śmiertelnego Nokturnu zawsze była niebezpiecznym miejscem. Nawet po całkowitym upadku czarnego pana, można było tu spotkać fascynatów czarnej magii, zwolenników idei antymugolskich i podejrzanych typów często stroniących od prawa.
Joanne Zabini mimo, że była kobietą nie bała się przechadzać między sklepami z częściami ciała samobójców, których używało się do najmroczniejszych eliksirów czy antykwariatami z tomami o zaklęciach, które zawsze przelewały rzeki krwi. Kobieta była pewna siebie. Od upadku czarnego pana nie bała się już jego gniewu, nie robiła sobie też zbyt wiele z możliwości spotkania swych dawnych towarzyszy. Większość z nich wylądowała w Azkabanie lub zeszła do podziemi żyjąc niczym wampiry i wilkołaki. Była śmierciożerczyni była bezwzględna, gdy walczyła o los swój i swojego syna. Nie miała skrupułów w zabiciu swoich mężów by pomnożyć swój majątek i ostatecznie stać się głową starego czarodziejskiego rodu. Zapewniła synowi przyszłość. To było warte wszystkich jej starań.
Idąc szybkim krokiem bez słowa mijała biedaków, tajemnicze typy i ulicznych sprzedawców ciągle wciskających pozostałe po wojnie magiczne atrybuty. Żadna z tych osób nie interesowała Joanne, szukała ona jednego człowieka. Właśnie zamierzała skręcić, gdy ktoś złapał delikatnie jej ramię.
- Pani Zabini, jestem tutaj - głos należał do Percy'ego Weasley'a. Urzędnik ministerstwa wyłonił się z cienia. Ubrany w długi czarny płaszcz rzucił na siebie świetne zaklęcie maskujące, by nikt kto nie ma do niego sprawy, go widział.
- Ahh, dobrze. Chodźmy szybko - Joanne weszła do pobliskiego pubu ciągnąc za sobą chłopaka. Usiedli przy najbliższym stoliku. Percy ręką dał znać kelnerowi,żeby nie zawracał im głowy.
- Chciała się pani widzieć z kimś kto ma wejście w Azkabanie - zaczął mówić były prefekt naczelny w Hogwarcie - W jakim celu?
Joanne nachyliła się nad nim i zaczęła szeptać mu do ucha.
- Wiem co jest grane. Wiem o ataku na Munga i sytuacji Malfoyów... - zaczęła, gdy przerwał jej oburzony asystent ministra magii.
- Skąd...?
- To jest moja tajemnica wywiadu panie Weasley. Mogę jednak pomóc ministerstwu w uporaniu się z tą sytuacją. - blondynka poprawiła swój szal.
- Jak? - Percy zainteresował się jej ofertą. Wiedział, że ministerstwo było w kropce. Nie mogli porozumieć się z napastnikami, a włoskie ministerstwo też nic nie wiedziało.
- Muszę widzieć się z Lucjuszem Malfoy'em. - kobieta ściszyła głos - Ty możesz załatwić mi wejście tam.
Percy rozszerzył zdziwiony oczy. Ledwo powstrzymał się od krzyku. Do Azkabanu nie można było wejść bez przepustki ważnych urzędników ministerstwa. Mimo, że Percy był asystentem ministra, nie mógł jej dać pozwolenia.
- To nie ode mnie zależy... - szepnął - Jedynie minister i szefowie departamentów mają taką władzę.
Joanne uśmiechnęła się i zatrzepotała brwiami. Położyła dłoń na dłoni pracownika ministerstwa.
- Słyszałam, że jesteś bardzo ambitnym chłopcem. Jeśli się postarasz, na pewno ci się uda. Twoja praca będzie też nagrodzona
Percy zmrużył oczy - co pani ma na myśli?
- Jestem bogatą kobietą i wiem jak odwdzięczyć się za pomoc - wyjęła ze swojej torebki pokaźną sakiewkę. - 1000 galeonów to chyba dobra cena?
Percy zmierzył wzrokiem pieniądze. Początkowo chciał wyjść, ale zaczął myśleć. Fredowi i George'owi dobrze się wiodło, ale nie chciał prosić ich o pieniądze na ślub. Swoje zarobki oszczędzał. Ta kwota pozwoliłaby mu zacząć życie na dobrej płaszczyźnie. Wierzył też kobiecie, że pomoże w ich sprawie. Wstał i podał jej rękę.
- Może pani na mnie liczyć. - Nachylił się nad nią - Jutro w tym samym miejscu.
Joanne kiwnęła głową i odprowadziła Weasley'a wzrokiem. Z uśmiechem zaczęła wystukiwać palcami o blat powolny rytm. Zaczęła grę, w której zamierzała wygrać więcej niż życie chłopaka z Włoch.
***
Harry obudził się , gdy promienie słońca zaczęły padać na jego twarz. Przeciągnął się i rozejrzał po mieszkaniu. Śniło mu się, że w nocy Malfoy aportował się do jego mieszkania. Potter wiedział, że to mało prawdopodobne, więc ponownie zamknął oczy zamierzając odespać tydzień pracy.
- Potteeeer - krzyk Malfoya rozległ się po mieszkaniu. Harry spadł z kanapy lądując na podłodze i obijając sobie kolano. Złapał różdżkę i uśmiechnął się. Był pewien, że Draco znajduje się w jego domu. Głos dobiegał z kuchni, więc brunet wciągnął buty na gołe stopy i wszedł do środka. Przed sobą zobaczył Malfoya. Blondyn stał przed lodówką mając zszokowaną minę. Gdy zobaczył Harry'ego, wyjął ze środka zmrożonego kurczaka
- Co to jest? - stuknął w niego palcem.
- Kurczak - Harry ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
- Co ty mu zrobiłeś? - Draco podniósł mięso oglądając je uważnie.
Harry nie mogł dłużej wytrzymać i parsknął śmiechem.
- Takiego go kupiłem, ale odłóż go. Nie nadaje się na śniadanie - były gryfon wskazał dłonią lodówkę.
- A to? - blondyn złapał paczkę chipsów i otworzył ją. Powąchał ją delikatnie i poczęstował się kilkoma chipsami.
- To są chipsy, krojone ziemniaki obtaczają w papryce albo śmietanie i pieką - Harry wytłumaczył chłopakowi - ale one też nie nadają się na śniadanie. Siadaj, ja coś zrobię.
Młodość spędzona w domu u Dursley'ów nauczyła Harry'ego jak dobrze gotować. Brunet podszedł do kuchenki. Kiedy przyrządzał posiłki, nie używał magii. Wolał robić to naturalnie. Wyjął z lodówki jajka i bekon. Włączył kuchenkę gazową i postawił na niej patelnie. Wlał odrobinę oleju i zaczął szukać soli. Kiedy się nachylił, by sięgnąć do dolnej półki, usłyszał blondyna.
-  Zakończenie szkoły dobrze na ciebie podziałało. Nabyłeś gust
Harry zarumienił się. Prawda była taka, że dopiero po wyprowadzce od Dursley'ów mógł ubierać się jak chciał.
Szybko przyrządził jajecznicę. Kiedy nakładał ją na talerz Draco, zdziwił się gdy usłyszał, że ten dziękuje. Usiadł naprzeciwko i zaczął jeść. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Cieszył się, że Draco jest tu z nim, ale wiedział, że to tylko chwilowe. Kiedy odnajdą Alberto, ślizgon na pewno będzie chciał wrócić do niego.
- Lepiej już się czujesz? - zapytał troskliwie
Draco odłożył widelec i spojrzał na talerz.
- o co ci chodzi?
Harry zaniepokoił się jego tonem. Spojrzał na jego twarz, ale blondyn uparcie trzymał wzrok nisko.
- Martwię się o ciebie - auror wyrzucił z siebie
Draco wstał i parsknął - Martwisz się o mnie? Parę lat temu chcieliśmy się pozabijać. Pamiętam co zrobiłeś mi na szóstym roku.
Harry spuścił wzrok. Też doskonale pamiętał ten dzień. Żałował każdego dnia od użycia tego zaklęcia.
- Nie wiedziałem co to za zaklęcie - powiedział cicho
- Więc równie dobrze sam mogłeś się nim zabić. Nie sądziłem, że taki debil z ciebie - Draco oparł się o blat stołu.
Harry wstał i nie wiedział co powiedzieć. Czuł jakby ktoś przebijał mu serce i kładł ciężar na klatkę piersiową. Uczucie, które nie ma szans na wzajemność boli bardziej niż strata. Draco zauważył, że Potter zachowuje się dziwnie. Nie wiedział co to za uczucie tak go męczy. Podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu.
- Przepraszam cię. Jestem zmęczony całą tą sytuacją. Alberto zaginął, ja i matka musimy się ukrywać jak psy i jeszcze...nie brałem prysznica - blondyn uśmiechnął się do Harry'ego.
Auror odzwajemnił uśmiech i machnął ręką za siebie.
- Pierwsze drzwi po lewej to łazienka. Idź śmiało, ja poczekam.
Draco wyprostował się dumnie i udał w stronę łazienki. Harry posprzątał po śniadaniu i usiadł przy stole. Mimo, że był dopiero ranek, on już był zmęczony. Chcąc umilić sobie czas, wziął ze stołu mugolską gazetę. Codziennie zamawiał Proroka Codziennego, ale jak kiedyś Dumbledore, tak teraz Harry lubił czytać zwykłe gazety. Mógł dowiedzieć się o dziwnych, niewyjaśnionych przestępstwach, które mogli popełnić czarodzieje. Zauważył jednak artykuł o krachu giełdy. Pamiętał jak Vernon Dursley raczył całą rodzinę pogadankami o wzroście ceny jego firmy na rynku. Minęło sporo czasu, gdy do salonu wrócił blondyn. Miał na sobie czarne rurki należące  do Harry'ego i koszulkę, która również była jego własnością. Draco poczuł, że musi się usprawiedliwić.
- Tylko to było w miarę fajne Potter - wzruszył ramionami - łazienka wolna
- Idziemy dzisiaj na zakupy - zaordynował Harry wychodząc z pokoju.
Draco został sam. Rozglądał się dookoła siebie. Kiedy był młody, zdarzało mu się bywać w tym domu. Wtedy żyła jednak jeszcze matka Syriusza Blacka. Była okropną wiedźmą nawet według blondyna. Wierzył plotkom, że w piwnicy trzymała kilku mugoli, by miała kogo torturować dla zabawy. Podszedł do kominka. Stało na nim zdjęcie Harry'ego z Ronem i Hermioną. Wszyscy byli uśmiechnięci. Obok była fotografia dużej liczby ludzi. Draco nie znał większości z nich, ale rozpoznał Petera Pettigrew'a, Moody'ego, Dumbledora i Syriusza. Jego wzrok przykuł mężczyzna podobny do Harry'ego. Wysoki z rozczochranymi włosami, nosił okulary. Przyglądał się fotografii jakiś czas. Widział, że darzyli się szacunkiem i sympatią.
- Byli jak rodzina - blondyn wyszeptał do siebie. Sam nie wiedział dokładnie jak to jest. Miał wszystko, mógł sobie pozwolić na leżenie plackiem resztę życia, ale nie był szczęśliwy w domu. Kiedy uświadomił sobie, że jest gejem, musiał to ukrywać przed ojcem. Zawsze musiał być posłuszny. To Lucjusz wykształcił w nim pogardę dla tego co inne, gorsze, mniej ważne. Kiedy Voldemort powrócił, Draco poczuł, że to jest szansa na udowodnienie ojcu, że jest kimś. Sam przygotowywał się psychicznie na to kilka dni by osobiście iść porozmawiać z Czarnym Panem. Chciał zgłosić się do jakiejś misji, pokazać, że mu zależy i że się nie boi. Pierwsze spotkanie dało mu wyłącznie ból.
- Crucio - leniwy głos Voldemorta wywołał klątwę bólu, która przeszła przez ciało blondyna falami. Chłopak podniósł się ciężko dysząc.
- Panie... - wyszeptał.
- Draco, Draco...Jesteś młodym czarodziejem. Nawet nie uczyłeś się jeszcze zaklęć niewerbalnych czy transmutacji ciał ożywionych. Nie przydasz mi się, a twój ojciec nie chciałby abyś przerywał już edukację. Jeśli jednak chcesz się wykazać, działaj w Hogwarcie. Zbieraj informacje, szukaj słabych punktów nauczycieli. Będziesz moim szpiegiem - Czarnoksieżnik wstał i wyszedł z komnaty. Draco łapał ciągle oddech, ale wiedział, że nie może zawieść.
- Draco? - blondyn cofnął się jak oparzony czując czyjąś dłoń. Zdjęcie wypadło mu z ręki.
- Przepraszam - były ślizgon szybko je podniósł. Wyjął różdżkę - reparo - po chwili odstawił całą fotografię z powrotem na kominek. Spojrzał na Pottera i lekko go zamurowało.
Harry miał na sobie fioletowe rurki i bladoniebieską, obcisłą koszulę. Rozczochrał włosy nad czołem  nadając im zawadiacki wygląd. Był przystojny i nawet Draco musiał to przyznać.
- Ładnie wyglądasz - powiedział po chwili.
Brunet zarumienił się nie odpowiadając. Stali naprzeciwko siebie kilka minut. Draco już otwierał usta, gdy usłyszeli pukanie do drzwi. Spojrzeli po sobie, po czym Harry wyszedł z pokoju zobaczyć kto przyszedł. Po chwili wrócił z Hermioną Granger. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko do Draco, który również odpowiedział delikatnym uśmiechem. Kiedy wrócił Harry, stanął po środku.
- Co cię sprowadza Hermiono? - zapytał szczerze zaciekawiony
Dziewczyna nie wytrzymała i podeszła przytulić przyjaciela. Cieszyła się, że nic mu nie jest. Po chwili wahania delikatnie przytuliła także Draco. Blondyn był szczerze zdziwiony i zadowolony. Czuł miłe ciepło, że ktoś postanowił się z nim przywitać.
- Słyszałam o Mungu i o Malfoyach. Tak mi przykro Draco... Na dodatek kompletnie nie można się z nimi dogadać. Związali się przysięgami magicznymi, że odnajdą tego Alberto i ukarzą winnych. Nie wiem czy magia związała ciebie Draco i twoją matkę. Nie jesteście winni porwania, nawet jeśli oni o tym nie wiedzą. Co nie zmienia faktu, że chcą was zabić. Poszperałam trochę w bibliotece... - przerwała widząc minę Harry'ego. Jak zwykle zdawał się nie wiedzieć o co dokładnie chodzi. Draco miał inną minę, była na niej uwaga i zaciętość. Dziewczyna westchnęła i kontynuowała - W czasie wojny Bellatrix mieszkała w domu swojego męża Rudolfusa. Po upadku czarnego pana dom został przeszukany przez ministerstwo i obecnie jest opuszczony. Byłam tam w nocy i znalazłam coś co może nam pomóc.
Draco dopadł ku niej i złożył ręce w błagalnym geście. Hermiona jednak większą uwagę zwróciła na widok przyjaciela, który ze smutkiem w oczach obserwował tą scenę.
- Pomóż nam proszę - blondyn starał się zwrócić uwagę dziewczyny.
- Oczywiście, że wam pomogę - obruszyła się i sięgnęła do torebki. Wyjęła mały bukiet kwiatów. Widząc zmieszane miny chłopaków, uświadomiła sobie, że nie wiedzą co to jest.
- To kwiaty Feniksa. Bardzo rzadka roślina, która wyrasta, gdy feniks spala się na powietrzu i zostawia na ziemi, trawie, popiół z siebie. Same w sobie nie mają większych zastosowań magicznych, ale są dobrym tropem. Kwiaty żyją tylko kilka dni. Ktoś musiał być niedawno w ich domu, a ministerstwo sprawdzało je parę lat temu.
- Kto tam był z feniksem? - Harry był zaskoczony.
Hermiona już otwierała usta, gdy wyprzedził ją Draco
- Moja ciotka kupiła sobie feniksa po powrocie czarnego pana. Jego łzy pomagały utrzymać jego formę cielesną w dobrym stanie. Na pewno sama go teraz używa.
Dziewczyna kiwnęła głową - Mamy już trop. Jeśli była tam niedawno, może wrócić.
- Będziemy ją śledzić? - Harry zapytał
Hermiona przymknęła oczy - Jak? Deportujesz się z nią i zginiesz przy pierwszym ruchu. Będziemy liczyć na magię. Kwiaty feniksa zostawiają ślad. Podobno wielcy czarodzieje potrafię odczytywać ślady magii. Słyszałam, że...
- Dumbledore - wyszeptał Harry - wtedy w jaskini poznał magię Riddle'a i odkrył gdzie ukrył łódź i jak jej użyć.
- Ale on nie żyje - Draco spuścił głowę. Wiedział, że w pewnym stopniu jest winny śmierci Dumbledore'a.
- To nie twoja wina, że zginął - Hermiona cicho powiedziała. - Chcesz usłyszeć jak było naprawdę?
Draco podniósł wzrok. Kiedy usłyszał, że nie jest winny śmierci dyrektora, musiał się dowiedzieć o co chodzi. Harry i Hermiona szybko streścili mu historię ostatnich lat. Wyprawę Dumbledore'a po horkruksy i nieuleczalną klątwę.
Kiedy skończyli, Draco się zaśmiał. Od razu jednak wrócił do powagi.
- Kiedy Dumbledore umarł...kiedy Snape go zabił, czarny pan był wniebowzięty. Pysznił się tym na każdym kroku, a okazało się, że to nie on odpowiada za jego śmierć. Naprawdę Dumby był większym czarodziejem - powiedział cicho do siebie.
- Tak - potwierdził auror. Klasnął w dłonie i podszedł do przyjaciół. - Jaki mamy plan?
- Draco musi być bezpieczny, więc będzie z tobą. Ja poszukam informacji w miejscach, gdzie Bellatrix mogła bywać, a wy znajdźcie kogoś kto zna się na czytaniu magii.
- Dumbledore... - Harry ponownie wymówił nazwisko dyrektora.
- On nie żyje Potter - Draco pomachał mu dłonią przed oczyma.
- Ale jego portret jest w Hogwarcie. Może porozmawiamy z nim i uda mu się nam pomóc - brunet wziął kwiaty od przyjaciółki  i włożył je do swojej sakiewki ze skóry wsiąkiewki.
- Dobrze... - Hermiona zgodziła się, bo plan był dobry. Już miała się żegnać, gdy jeszcze raz spojrzała na Harry'ego. Musiała z nim porozmawiać. Podeszła do niego i łapiąc za ramię, zaprowadziła go do kuchni.
Harry spojrzał na na nią dziwnie.
- O co chodzi?
- O ciebie i Malfoya. Patrzyłeś się na niego jak Ron na półmisek kotletów, a jak tylko wspomniał o Alberto, miałeś minę jak Ron, któremu ktoś zjadł wszystkie kotlety.
Harry spuścił głos. Sam nie był pewien swoich uczuć.
- Nie wiem Hermiono... Kiedy przybył tu w nocy... w ogóle skąd wiedziałaś?
Dziewczyna machnęła ręką - Mam order Merlina, nie odmówią mi informacji, zwłaszcza przed kolejną rozprawą o prawa istot magicznych.
- Szpiegujesz mnie? - Brunet powoli gubił się w jej tłumaczeniach.
- Ohh Harry, jesteś moim przyjacielem. Widzę, że zależy ci żeby pomóc Draco, więc ja pomogę tobie. - przytuliła go. Po kilku sekundach parsknęła śmiechem.
- Co? - wybraniec spojrzał na nią
- Jesteś gejem, mam rację? - Hermiona miała uśmiech na całej twarzy.
- No tak, chyba tak... - chłopak odpowiedział po chwili milczenia.
- Ohh Harry, to cudownie. Znaczy, nie miałam nic do ciebie hetero, ale pomyśl o Cho i Ginny... - Hermiona przerwała zakłopotana - w szóstej klasie zdziwiłam się twoją obsesją na punkcie Malfoya...
- Znów jestem tematem plotek? - blondyn nie mógł dłużej czekać sam i wszedł do kuchni.
- Jesteś antypatycznym dupkiem. Nie przerywa się dwóm ludziom w czasie rozmowy - Harry warknął.
- A ty jesteś prze moralnym marzycielem walczącym o dobro dla świata, który w genach ma zapisaną śmierć - Odparował Draco.
Hermiona pokręciła głową - ja już muszę iść. Jak tylko czegoś się dowiem, dam znać. A wy też bierzcie się do roboty - przytuliła dwóch chłopaków i wybiegła z kuchni.
Draco oparł się o kuchenkę - Zaledwie dwa razy mnie przytuliła i to jednego ranka. Widać, że mnie kocha - zakończył marzycielskim tonem.
- Wolałaby wykastrowanego trytona - rzucił brunet unikając lecącego ku niemu noża.
Draco patrzył na chłopaka z lekką dozą ciekawości. Irytował go fakt, że od dawna z nikim nie uprawiał seksu, a ma obok wolnego geja, który wręcz dyszy żądzą. Blondyn miał jednak wahania. Czuł wierność wobec Alberto, choć wiedział że ten na trasach koncertowych zdradzał go regularnie. Raz nawet na jego oczach. Kiedy Draco sobie o tym przypomniał, powiedział sobie, że uratuje go, ale nie pozwoli mu kolejny raz się zdradzić. Uśmiechnął się zalotnie do Pottera.
Harry nie wiedział o co chodzi Draco. Zaczął bać się jego uśmiechu. Kiedy blondyn podszedł do niego, brunetowi przyśpieszył oddech. Widział dłoń oplatającą jego plecy. Serce biło mu jak oszalałe, a oczy zasłoniła mgiełka.
- Potter, widocznie nie tylko ja mam chcicę - usłyszał podniecający szept Malfoya. Kiedy ten przybliżył swoją twarz, Harry pocałował go namiętnie. Przez jego ciało przeszła fala gorąca i podniecenia. Blondyn masował chłopaka po włosach i penetrował jego usta językiem. Kolanem przycisnął jego męskość.
- Potrzebujemy sił na cały dzień - zamruczał
Harry uśmiechnął się - o taaak - tylko to przyszło mu do głowy.
Malfoy położył się na podłodze kładąc na sobie Harry'ego. Masował go po pośladkach i delikatnie ugryzł płatek jego ucha.
- Przepraszam, że bez pukania, ale Hermiona kazała... - był to głos Rona. Głos początowo miły i ciepły, zamienił się w pełen obrzydzenia i pogardy.
Draco puścił Harry'ego i wygrzebał się spod jego ciała. Pomógł wstać brunetowi i spojrzał na Weasley'a.
- Miło, że przerwałeś nam miły początek dnia. Do końca życia zapamiętam, że mój pierwszy raz ze złotym dzieckiem czarodziejskiego świata został przerwany przez...ciebie - blondyn złapał się za głowę - Malfoyowie nigdy nie byli nakrywani podczas stosunków albo nikt nie przeżył dostatecznie długo, by o tym opowiadać... - przerwał i zaczął myśleć o swojej hipotezie.
Ron podszedł do przyjaciela.
- Odbiło ci? To śmierciożerca, zgniły gnojek, który chciał twojej śmierci, mojej, Hermiony i wszystkich dobrych - chłopak położył akcent na ostatnim słowie.
Harry złapał Rona za ramię. Ten je odtrącił.
- To nie tak Ron. - Brunet zbierał słowa - wojna wszystko zmieniła. Draco musiał udowodnić, że się zmienił, by wyjść. Od paru lat nie ma kontaktów z ojcem...
- Z takim ojcem, to nie szkoda... - rzucił Ron. Popchnął lekko Harry'ego - ale oczywiście ty zawsze robisz dobre rzeczy. Ginny płakała cztery miesiące. Połykała funty bahanich jajek i nawet mugolskich narkotyków czy jak to tam zwą, żeby o tobie zapomnieć. A ty okazujesz się pedałem i zadajesz się z naszym wrogiem z Hogwartu. Pieprzysz się z nim...
- To nie szkoła Ron. Życie się zmieniło i my się zmieniliśmy. Nie możemy żyć nienawiścią sprzed paru lat. Draco jest w niebezpieczeństwie. Wszyscy są w niebezpieczeństwie. Zaatakowali Munga, to czego nie zrobią? I tak, jestem pedałem...jeśli ci to przeszkadza, to możesz iść - Harry nie chciał kończyć przyjaźni, ale nie wiedział jak postąpić inaczej - Nie chciałem skrzywdzić Ginny, a tak na pewno by się stało, gdybyśmy byli ze sobą dłużej. Przykro mi, że tak to znosi... Co chciałeś mi przekazać? - zapytał po chwili.
Ron rzucił na stół książkę i pokręcił głową - Nawet on jest lepszy ode mnie - gdy kierował się do wyjścia, zatrzymał go Harry.
- Myślisz, że tylko ty miałeś ciężko w życiu? Jedenaście lat żyłem w świadomości, że moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a ja spędzę młodość w komórce pod schodami. Potem okazało się, że moi rodzice zostali zabici, a marzeniem Lorda Voldemorta jest mnie ukatrupić szybciej, niż Snape poleciałby po szampon. Walczyłem z nim, pająkami, sfinksem, smokami, dementorami, śmierciożercami. Na brodę Merlina, byłem żywym trupem - Harry nie potrafił znaleźć lepszego określenia  - zawsze chciałem, by nikt nie miał tak przesrane jak ja. Bez rodziny, z chmarą zabójców i kompletnym brakiem wiedzy o tym świecie. Teraz po tym wszystkim, nadal nie mogę normalnie żyć, bo mój instynkt ratowniczy każe mi pomagać tym, którzy pomocy potrzebują. Draco jest taką osobą. Też wiele przeszedł. Służba złu wykańcza zarówno fizycznie jak i psychicznie. Co tydzień prawie jestem w Azkabanie i wiem jak tam jest. Nawet bez dementorów, to okropne miejsce. Więc z łaski swojej ponarzekaj na swój los komuś kto przegra z tobą - po czym odwrócił się i usiadł na krześle. Obnażanie duszy wyczerpuje człowieka.
Ron był cały czerwony. Milczał kilka minut i wyszedł trzaskając drzwiami.
Draco spojrzał na bruneta z podziwem. Nie spodziewał się tak zażartej mowy obrończej. Blondyn podszedł i przykucnął w kolanach, zaciskając mu dłoń na ramieniu i patrząc w oczy.
- Zachowałeś się jak prawdziwy ślizgon - rzekł z dumą uśmiechając się - Dziękuję - powiedział po chwili i pocałował go delikatnie w usta.
Harry podtrzymał pocałunek. Czuł ulgę wymieszaną z bólem utraty przyjaciela. Tracąc Rona, zyskał Draco. Jeszcze nie wiedział, która przyjaźń ma dla niego większe znaczenie.

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział VI "Divide et impera"


- Byłaś i jesteś moją najwierniejszą służką Bellatrix. - Blady palec Voldemorta przesunął się po twarzy śmierciożerczyni. - Twoja wierność zostanie nagrodzona. Po wyłamaniu bram Hogwartu, pokażę Ci wiedzę i potęgę skrywaną przez tego starego głupca.
- Dziękuję ci panie... - Bellatrix Lestrange patrzyła na swojego mistrza z fascynacją i wręcz namacalnym strachem. - Jestem twoją najwierniejszą i pragnę ci coś powiedzieć... - szybko spojrzała się za siebie, upewniając się czy są sami.
- Spokojnie. -Czarny pan pokręcił głową. -Nikt tu nie wejdzie bez mojej zgody. Jesteśmy sami. Co zamierzasz mi powiedzieć? - w zimnym głosie czarnoksiężnika dało się wyczuć grozę i nutkę zainteresowania.
- Zabini, Joanna Zabini... - czarownica szukała odpowiednich słów -... jej syn umiera, a ona zaczęła szukać śladów twojej drogi do nieśmiertelności. Wypytywała się mnie o horkr... - Nie zdołała dokończyć słowa, gdy jej ciało uderzyło o ścianę potraktowane cruciatusem.
- Kiedy to się stało? -Voldemort nie podnosił głosu, ale narastała w nim wściekłość.
- Tydzień temu. Ona jest tutaj, panie... W dworze Malfoyów. Jej syn, Blaize, tu odpoczywa. - Bellatrix szybko zasłoniła głowę, bojąc się kolejnego wybuchu furii u swojego pana.
- Przyprowadź... ją do mnie - Voldemort schował różdżkę do fałdy swojej szaty. Potomkini rodu Blacków kłaniając się, wycofała się z pokoju i skierowała się na piętro. Mijała swoją siostrę, Lucjusza dyskutującego ze Snape'm, który również przybył na spotkanie. W dworze znajdowali się najważniejsi śmierciożercy i sam czarny pan. Ministerstwo zostało opanowane, Hogwart również był pod ich kontrolą. To oni wygrali wojnę i rozdawali karty. Jeszcze poprzedniego dnia sama złapała dwóch chłopaków brudnej krwi. Tylko jeden z nich miał różdżkę. Tak łatwo było rzucić zaklęcie. Dwa razy... Bellatrix wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi do komnaty. Znajdowało się w niej łóżko i krzesło. Na łóżku leżał Blaize. Kiedy pewnego dnia został zaatakowany przez aurorów, dostał klątwą. Działała powoli, ale sprawiała ból. Na krześle siedziała jego matka Joanna. Wysoka blondynka zdziwionym i lekko przestraszonym wzrokiem spojrzała na swoją daleką kuzynkę.
- O co chodzi? Jestem zajęta... - przerwała widząc minę Bellatrix.
- Czarny pan cię wzywa. Natychmiast chce cię widzieć samą. - Zaakcentowała ostatnie słowo z lekką pogardą. Joanna wyprostowała się dumnie i spojrzała na śmierciożerczynię bez strachu w oczach.
- Zdrada zawsze do nas wraca. Czasem szybciej niż się tego spodziewasz, kochanie - podeszła do niej i pogładziła ją po policzku. Bellatrix patrzyła na nią zszokowana.
- Nie dasz rady uciec... - wyszeptała ściskając w kieszeni swoją różdżkę.
- Nie dacie rady mnie zatrzymać - Joanna powiedziała głośno i złapała mocno swojego syna. Nim czarnowłosa, blada śmierciożerczyni zdołała krzyknąć, Joanna zniknęła ze swoim synem. Pokój był pusty... Łóżko rozkopane, a krzesło przewrócone. Włosy Bellatrix owiewał chłodny wiatr z otwartego okna.
- Zabije mnie... Czarny pan mnie zabije... Co robić? - jej wzrok przykuła półka z otwartą wielką księgą z czarnymi stronami. Powolnym krokiem podeszła do ściany i zdjęła z półki wolumin. Wyczuła w nim magię. Księga nią zionęła. Strony były całkowicie czarne, a litery zapisane złotym, lśniącym alfabetem. Bellatrix ostrożnie przekręciła stronę. Oddech jej przyśpieszył. To była księga o horkruksach. Otwarta strona pokazywała formułę tworzenia magicznego artefaktu. Pod nią zapisana była sentencja.
-"Mort et Victoria Gloria et Lux Mort ut dominus" ("Śmierć nam panem")... -Bellatrix cicho wypowiedziała ostatnią frazę zapominając o tym, że ciągle trzymała różdżkę. Magia zaczęła działać na rękę śmierciożerczyni, która była zmuszona wyjąć ją z fałd szaty. Prawa dłoń drżała jej czując przypływ mrocznej mocy, przepełniającej całe jej ciało. Poczuła jak wzbiera w niej złość. Wiedziała, że zabiłaby każdego kto wejdzie do komnaty. Przeczucie kazało jej położyć dłoń na księdze i czekać. Minuty mijały powoli. Z każdą sekundą strach Bellatrix przed czarnym panem malał. Księga dawała jej poczucie pewności siebie i wielkości. Po pewnym czasie drzwi otworzyły się i stanął w nich Runcorn. Szpieg czarnego pana w ministerstwie. Potężnie zbudowany mężczyzna zdziwionym wzrokiem spojrzał na Bellatrix. Bał się coś powiedzieć. Bał się jej wyglądu. Włosy Bellatrix były rozwiane przez rosnący w siłę wiatr. Jej oczy szeroko otwarte obserwowały przybysza bez cienia emocji. Ciało delikatnie drżało, a dłoń powoli unosiła różdżkę. Bellatrix zaczęła cicho nucić. - Hogwart, Hogwart, pieprzy wieprzy Hogwart. Naucz nas trochę czegoś... - po czym uśmiechnęła się szeroko. Albert Runcorn cofnął się o krok wyjmując różdżkę. - Jesteście za marni... żeby mnie pokonać... - Bellatrix zamknęła księgę i wyprostowała się z godnością. - Avada kedavra - wyszeptała cicho z radością po każdym słowie klątwy. Ciało pracownika ministerstwa cicho upadło na ziemię. Nie było na nim widać żadnych oznak śmierci. Jedynie puste oczy bez żadnego wyrazu oznaczały w nim brak życia. Wiatr w pokoju wzmógł się nieznacznie. Bellatrix poczuła i zobaczyła jak ciało Runcorna delikatnie znika. Sama poczuła, jak coś ucieka z jej wnętrza. Machnęła dłonią w powietrzu chcąc to zatrzymać. Śmierciożerczyni poczuła ucisk w klatce piersiowej. Złapała się za szatę i usiadła ostrożnie na łóżku. Powoli odzyskiwała oddech. Magia przepełniła jej ciało. Bellatrix czuła na równi strach z euforią. Wiedziała, że nikt nie może znaleźć księgi. W głowie miała opracowany plan. Złapała księgę i deportowała się z rezydencji swojej siostry. Długie godziny błądziła po starych domostwach czarodziejów szukając miejsca na ukrycie swojego krokusa. Późnym wieczorem znalazła stary dwór Lestrange'ów. Został przez nich opuszczony prawie sto lat temu, gdy w pobliżu toczyły się bitwy pierwszej wojny światowej. Opustoszały wielki dwór ciągle zionął czarną magią. Wielka brama w połowie urwana straszyła z daleka. Bellatrix szybkim krokiem weszła do posiadłości. Momentalnie odnalazła się w domu. Głównym pokojem był salon. W środku stał mały, okrągły stolik. Śmierciożerczyni obejrzała go uważnie i zauważyła małą szufladkę. Otworzyła ją, a do środka powoli włożyła księgę. Nie zamykając jeszcze szuflady, rzuciła potężne zaklęcia, jakich nauczył jej Voldemort. Gdy znalazła się przed domem, otoczyła go silnymi barierami. Przerwała jedno z zaklęć, gdy usłyszała głosy za jej plecami.
- Bellatrix Lestrange... W naszych sidłach. - Te słowa wytrąciły ją z równowagi. - Kto śmie...? - przerwała widząc przybyłych ludzi. Byli to cichociemni. Jedyni pracownicy ministerstwa, którzy stawili opór i nie poddali się Voldemorta. Najlepiej wykwalifikowani autorzy z najsilniejszą magią. Jeden z nich, wysoki blondyn przechylił delikatnie głowę uśmiechając się.
- Zaczynamy! - wyciągnął różdżkę i ukłonił się delikatnie. Bellatrix obserwowała ludzi ze strachem. Czuła, że nie ma przewagi. Wiedziała, że zginie. To dodało jej sił. Przypomniała sobie, że nie musi bać się śmierci. Sama również delikatnie się skłoniła i rzuciła się w wir walki.
- Sectusempra - wystrzeliła klątwę, zanim którykolwiek z cichociemnych zdołał swoją pomyśleć. Jeden z nich upadł na kolana krwawiąc obficie. Jego partner przyklęknął starając się go ratować.
- Drętwota - dowódca oddziału starał się złapać Bellatrix. Nie zależało mu na jej śmierci. Śmierciożerczyni uniknęła zaklęcia, po czym sama zaśmiała się i machnęła różdżką. Blondyn padł na twarz zwijając się z bólu, choć nie wydobył z siebie słowa.
- Hahah - zaśmiała się, gdy reszta oddziału deportowała się zostawiając dowódcę. - Teraz się pobawimy - złapała go i deportowała się z nim do swojego pana. Mroczny znak ciągle lśnił na jej ręce. Od upadku Voldemorta minęło już sporo czasu, a jego magia ciągle żyła w jego dawnych sługach. Teraz jednak czaszka nie przerażała, zaczynała wręcz nudzić. Bellatrix potarła ją lekko wskazującym palcem prawej dłoni. Stała na balkonie swojej rezydencji ochranianej potężnymi czarami godnymi wręcz Hogwartu. Tutaj nie musiała się bać ministerstwa, dawnych przyjaciół czy niepożądanych gości. Poprawiła delikatnie wiecznie rozczochrane włosy i wróciła do pokoju, gdzie pod ścianą leżał wyczerpany Alberto. Chłopak słysząc kroki uniósł twarz i spojrzał na swoją oprawczynię. Jego wzrok był rozbiegany i niepewny. Ciało drżało z zimna, głodu i nieczystości, które Alberto wyrzucał z siebie po każdym posiłku serwowanym mu przez Bellatrix. - Witaj Alberto. Co się z tobą stało? Taki znany piosenkarz, awangardowy twórca z takimi wpływami w takim marnym stanie? Co na to twoje wierne grono fanów? – szept kobiety był doskonale słyszalny.
- Nie złamiesz… mnie – wychrypiał brunet spuszczając z niej wzrok.
- Już cię złamałam, kochanie – Bellatrix uniosła różdżkę. – Flagrate Incarcerus – ogniste więzy oplotły ciało chłopaka. Alberto lekko westchnął. Był wdzięczny za odrobinę ciepła, ale węzy sprawiały mu niewiarygodny ból wywołując głuche jęknięcie. - Do końca życia tylko w takich chwilach będziesz jęczeć – Śmierciożerczyni machnęła krótko różdżką oczyszczając ciało chłopaka i wyszła z jego więzienia. ************************************************************************************
Harry właśnie kończył jeść sałatkę, gdy w jego pokoju pojawiły się dwie osoby. Seamus Finnigan i Draco Malfoy uczepiony ramienia aurora. Dłoń Seamusa krwawiła, więc gdy tylko wypuścił blondyna, usiadł na kanapie.
- Strzelił we mnie zaklęciem, dziad jeden, gdy się z nim do ciebie deportowałem. – westchnął, kręcąc głową. Harry szybko wstał i przyniósł apteczkę koledze ze szkoły. Popatrzył na przybyłych zdziwiony.
- Co się tu w ogóle dzieje, jeśli mogę wiedzieć? – starał się nie patrzeć na Draco.
- Św. Mung został zaatakowany. Szukali Draco, więc musieliśmy znaleźć bezpieczne miejsce. Wybraniec, ty mu je zapewnisz – Irlandczyk poklepał kolegę po plecach, po czym deportował się do ministerstwa.
- Nie będę z nim mieszkaaać!!- Harry i Draco równocześnie krzyknęli, patrząc w sufit. Po chwili Draco umilkł, z powrotem siadając na kanapie i obserwując mieszkanie. Podobało mu się. Urządzony w starym stylu dom żył magią, która w nim pulsowała dając poczucie bezpieczeństwa i mocy. Gdyby nie Potter tu mieszkał, Malfoy od razu by się wprowadzał.
- Wygląda na to, że…musisz u mnie zostać – jęknął zawiedziony Harry. Draco spojrzał na niego z wyrzutem czując zawód. Nie sądził, że auror ciągle tak go nie cierpi.
- Nie muszę tu być, jeśli nie chcesz… - wyszeptał, wstając.
- Nie gadaj głupstw – Harry złapał go za ramię i posadził na kanapie. Przeklął się w myślach, bo nie chciał go puścić. Zarumienił się. Draco usiadł wygodnie i spojrzał na Harry’ego. Od zakończenia szkoły wiele się zmieniło. Sam Potter wymężniał i stał się odrobinę przystojniejszy. Harry usiadł na kanapie i spojrzał na Draco. - Jesteś głodny? Nie wiem… - Wybraniec głowił się, bo póki co odwiedzali go jedynie Ron i Hermiona, a i to z rzadka, bo oboje byli zajęci.
- Jestem zmęczony…tym wszystkim… - były ślizgon ziewnął i padł na klatkę piersiową Pottera. Kiedy uznał, że jest dostatecznie wygodna, zamknął oczy i ponownie ziewnął zasypiając. Harry nie wiedział co ma zrobić. Zarumienił się, ale podobało mu się to. Delikatnie pogładził Draco po włosach i czuwał. - Albertoo – z ust Draco wyleciało ciche słowo. Harry odwrócił głowę. Nie rozumiał czemu, ale poczuł się bardzo samotny.